Co w prymasie Stefanie Wyszyńskim mogło najbardziej uwierać władze komunistyczne?
Władze nie miały jednolitego poglądu na prymasa. Obserwowały, zmieniały podejście, robiły głupstwa. Ale najbardziej uwierało to, że on stał się realnym wodzem narodu. Tego komuniści nie mogli przełknąć.
A przecież prymas sam nie uważał się za polityka, raczej za nauczyciela narodu. Tymczasem wychodzi na to, że w zgodnej ocenie władz i społeczeństwa Wyszyński był mężem stanu, ba, interreksem. Paradoks?
Ale on realnie był interreksem, był politykiem do szpiku kości i to dobrze zorientowanym, choć mającym pewne przedwojenne naiwności. Doświadczenia okupacyjne spowodowały, że nie doceniał inteligencji, nowych elementów w życiu światowym.
A może miał rację, stawiając na katolicyzm nieinteligencki, nieelitarny, za to masowy, który wytrzymał konfrontację z machiną totalitarną?
Zgadzam się, ale mówię o tym, że słabą stroną prymasa było niedocenianie roli inteligencji i dynamiki świata. U wszystkich wielkich ludzi są cechy wielkie i słabe strony.
Prymasa określano często jako człowieka ugody i kompromisu. Pan profesor stykał się z nim wielokrotnie, pełniąc ważne funkcje publiczne – czy potwierdza pan, że linia prymasa polegała na elastycznym szukaniu porozumienia z władzami aż do pewnego punktu granicznego, gdzie należało powiedzieć głośno: Tego już nie możemy zaakceptować z powodu pryncypiów, non possumus?
Ja się nie zgadzam z tym pochopnym lansowaniem non possumus. On nigdy nie powiedział definitywnego nie możemy. To wyrażenie użyte raz nie czyni jeszcze doktryny politycznej. To był element szerszej gry. Prymas mówił natomiast rzeczy znacznie bardziej ryzykowne.