Archiwum Polityki

Mózg i rozum

Jedną z odpychających cech ludzkich jest przemądrzałość. Etymologicznie analizując samo słowo, określające tę cechę, widzimy w nim jakby sprzeczność: przecież nie można być nadmiernie mądrym, bo mądrości nigdy dosyć, ale jeśli mówię o kimś, że się mądrzy, to nie mam na myśli mądrości, tylko głupotę. Trudno mi o tym zapomnieć, kiedy inni mówią to o mnie, a podejrzewam, że czasem daję ku temu powody. Mądrzyć się oznacza w moim prywatnym mniemaniu przyjmować pozycję nauczyciela wobec kogoś, kto sam zna się na rzeczy i powinien być potraktowany po part-nersku. Mądrzy się ten, co udaje, że wie więcej, niż wie rzeczywiście, albo ten, który zakłada, że rozmówca jest głupszy, niż jest rzeczywiście. Obie sytuacje są rozdzielne, chociaż mogą występować naraz i z łatwością stają się powodem komizmu sytuacyjnego. Ilekroć ktoś niezbyt wykształcony trafi na światlejszego od siebie i zaczyna udzielać mu nauk, sytuacja staje się zabawna i z napięciem czekamy, aż prawda się objawi i uczeńszy osadzi tego mniej uczonego, który przy nim bezwstydnie się mądrzy.

Napisałem powyższy akapit, żeby rozpostrzeć parasol nad tym, czemu teraz chciałbym poświęcić uwagę. Mam przed sobą artykuł z majowego „Newsweeka”, który już na okładce przyciąga uwagę tytułem: „Czy religia za sprawą nauki stała się bezużyteczna?” – w podtytule „Bóg w naszym mózgu”. Tekst artykułu drąży pole, które określono jako neuroteologię. Następuje opis przeżyć o charakterze mistycznym (w ramach buddyzmu Zen), dalej szczegółowe i bogate tłumaczenie, jakie części mózgu odpowiadają za to, że w umyśle powstają podobne przeżycia. Autor przedstawia też listę osób – od świętej Teresy z Avili po Dostojewskiego i Prousta – które można podejrzewać, że cierpiały (czy to właściwe słowo?

Polityka 22.2001 (2300) z dnia 02.06.2001; Zanussi; s. 97
Reklama