Archiwum Polityki

Katarynkę ktoś kręci

„Własnego życia na ogół się nie spostrzega i nie czyni przedmiotem głębszych rozważań dopóki, przeważnie już pod koniec przeznaczonych nam lat nie nadchodzi taka chwila, kiedy zaczynamy zdawać sobie sprawę, że sieliśmy wiele, a zebraliśmy mało” – wspominał zmarłego przyjaciela Paweł Hertz. Teraz i jego już nie ma. I tylko pochyleni nad grobem starcy pamiętają, jakim był kapryśnikiem, pieszczochem losu, pyszniącym się swoją urodą Książątkiem. Tak właśnie go nazywano. Trudno było nie zauważyć młodego Pawła Hertza, członka elitarnego Klubu Stu, założonego przez hrabiego Tonia Sobańskiego, kiedy w gronie poetów różnych pokoleń – od Tuwima i Słonimskiego, po Ginczankę i Andrzeja Nowickiego – w kawiarnianym ogródku bawił się w recenzowanie czyjegoś zbiorku:

Po pierwsze/Złe wiersze.
Po drugie/Za długie.
Po trzecie/Hańba takiemu poecie!
Po czwarte/Nic nie warte...

Adria, Café Club, Zodiak, Sztuka i Moda – tam można było najczęściej spotkać Pawła H. Zawsze przed zagraniczną podróżą lub wracającego z podróży. Opowiadającego o szalonych przyjęciach wydawanych przez Jeana Cocteau, wieczorach spędzanych w towarzystwie Andre Gide’a, piasku algierskich plaż, gdzie zakazana miłość znajduje bezpieczne schronienie. W latach młodości Książątka świat otwierał się na inność, egzotykę, seks, nową sztukę. „Krążą po Mieście – jak w powieści śmieszni poeci z orchideą” – pisał Jerzy Kamil Weintraub, też świetnie się zapowiadający, też namaszczony przez Jarosława i Leszka, starszych kolegów ze Skamandra. Nic nie zapowiadało tego, co miało stać się już niebawem. Weintraub, ukrywający się po aryjskiej stronie, nie zginął od kuli czy cyklonu B.

Polityka 22.2001 (2300) z dnia 02.06.2001; Groński; s. 94
Reklama