Kiedy będziemy gotowi do Unii: czy w 2003 r. – jak mówi premier, czy w 2004 r. – jak wyrwało się ministrowi Jackowi Saryusz-Wolskiemu? Optymiści mówią, że to objaw walki o wpływy; realiści, że to dowód bałaganu. Gdyby koordynacja pracy rządu była jednym z obszarów negocjacji z Komisją Europejską, byłby to najtrudniejszy test.
Zbyt często traktuje się u nas rozmowy w Brukseli jak mecz, w którym nasi grają z obcymi o kilka miliardów euro. Za rzadko jako doping i wsparcie dla nadrobienia cywilizacyjnych zapóźnień. Nasi negocjatorzy muszą walczyć na dwa fronty: z partnerami rozmów w Brukseli i z oporem materii u nas w kraju. Ta druga walka jest bodaj trudniejsza. Jeżeli zakończy się sukcesem w 2005 r., to i tak będzie dobrze.
Polityka
22.2001
(2300) z dnia 02.06.2001;
Komentarze;
s. 13