Archiwum Polityki

Upojenie przysenne

Wielce mili internauci „Polityki” (www.polityka.onet.pl), których listy i wzajemne, czupurne nieraz, wymiany zdań śledzę z rozbawieniem czasem, ale też największą uwagą i za które jestem im naprawdę wdzięczny (szczególne pozdrowienia dla pana Vlada), statystycznie uważają mnie za frankofila i antystanozjednoczonistę. Antystanozjednoczonizm jest to słowotwór dość miernej klasy, ale przecież nie mogę użyć antyamerykanizmu, bo nikt na szczęście i słusznie nie oskarża mnie, że mam cokolwiek przeciw Kanadzie, Hondurasowi, Meksykowi czy Argentynie. A więc to tak: Stomma frankofil i anty... wiadomo. Aż do ostatniego piątku nie zgadzałem się z tą opinią czytelników. Uważałem, że osądzają mnie pochopnie i bez wystarczających przesłanek. Ale oto, co zaszło w piątek.

Wracałem zmęczony, czy wręcz kompletnie wykończony, z Paryża do mojej wioski. Zważywszy na trudności i ceny parkowania jest dzisiaj zupełnym nonsensem poruszanie się nad Sekwaną samochodem. Jechałem więc zatłoczonym pociągiem, w którym cudem jakimś znalazłem siedzące miejsce na dwuosobowej ławce koło toalety. Wyjąłem z torby numer „Wprost” i zanurzyłem się w lekturze przesłań kategorycznych Leszka Balcerowicza. Skutki nie dały na siebie czekać. Po trzech linijkach spałem już jak bóbr albo niedźwiedź zimą. Sen po ciężkim dniu jest prawdziwym błogosławieństwem. Zmęczenie odpływa w dal, świat staje się przyjazny i kolorowy. Byłem więc już w domu, pod czereśnią, a z kieliszkiem białego wina wybiegła do mnie uśmiechnięta i radosna Basia. Czyż można się dziwić, że przytuliłem się do niej, pogłaskałem i chciałem pocałować. W języku medyków nazywa się to podobno – tak mi powiedziała kompetentna osoba z Warszawy – „upojeniem przysennym” (nie mylić z pomrocznością wałęsowską).

Polityka 22.2001 (2300) z dnia 02.06.2001; Stomma; s. 98
Reklama