Archiwum Polityki

Z lasu na wojny i pokoje

Dwie rozgłaszane o Wiesławie Walendziaku prawdy są tak różne, że niemal identyczne. Przyjaciele mówią: postać wybitna, bezkompromisowa i moralnie czysta, walcząca o cele zasadnicze. Przeciwnicy z prawicy mówią: pazerny na władzę intrygant, bezwzględny w walce o wpływy (ci z lewicy dorzucają jeszcze: bolszewik z krzyżem). Obie opinie sugerują osobowość wykutą z jednorodnej bryły, starannie pokrytą ideologicznym teflonem. Ale obie zdają się pomijać fakt, że Wiesław Walendziak to także osobowość subtelnie pęknięta, niemal hamletowska. Twierdzi, że całkiem często powraca do niego dylemat: być albo nie być. W polityce, oczywiście.

Donald Tusk nie ma żadnych wątpliwości: – To absolutny zwierz polityczny. Twardy, konsekwentny, często stosujący zasadę, że cel uświęca środki. Jak się jednak okazuje, w zwierzu tym delikatnie bije serce wrażliwe. – Wiesiek to niezwykły talent polityczny, który nienawidzi polityki – diagnozuje jego przyjaciel Jacek Rusiecki, wiceprezes Agencji Reklamowej Plus. – Najchętniej zaszyłby się w lesie i przyrodę podglądał, pisał, czytał.

Kiedy się jest w polityce, o czas na czytanie dla przyjemności trudno, dlatego poseł Walendziak nosi po Sejmie lektury w teczce, gotów do nich zajrzeć w każdej wolnej chwili. Na dowód pokazuje powieść „Wojna i pokój”, za którą się zabrał ostat-nio, po raz pierwszy zresztą, wcześniej jakoś nie było okazji. – To taka aspiryna na politykę – śmieje się nie kryjąc, że łyka jej dużo, bo ta polityka mu doskwiera, czuje się w niej obco, trochę jak Wallenrod (poemat Mickiewicza to ulubiona lektura jego młodości). Jako dziennikarz miał o politykach lepsze zdanie, dlatego nadzwyczajnie szczęśliwy z faktu, że 4 lata temu znalazł się na Wiejskiej, nie jest. – Chociaż pewnie nie powinienem o tym mówić, bo z twarzy ludzi przemierzających sejmowe korytarze uśmiech samozadowolenia nie znika ani na chwilę.

Dziecko Wrzeszcza

Polityką zainfekował się w grudniu 70. Wpadł na nią znienacka na ulicy we Wrzeszczu. Chodził do pierwszej klasy szkoły dla dzieci z rodzin wojskowych (jego ojciec był zawodowym oficerem). Gdy w Trójmieście zaczęły się rozruchy, jego i kolegów na lekcje eskortowali żołnierze, ale któregoś razu urwał się eskorcie. Przez kilka godzin kręcił się po Gdańsku, który pogrążał się w chaosie.

Polityka 22.2001 (2300) z dnia 02.06.2001; Społeczeństwo; s. 86
Reklama