Głównym obszarem penetracji współczesnych inscenizatorów nie jest królewskość Szekspirowskiego bohatera, kwestie dziedziczenia tronu, styk zbrodni z polityką, cały, by tak rzec, publiczny wymiar historii. Nie są nim także pytania egzystencjalne, choćby te ze sławnego eseju Jana Kotta „Król Lear czyli Końcówka”. Reżyserzy najchętniej czytają dziś w starej tragedii dramat osobisty, kameralny, prywatny. O rodzinnym charakterze konfliktu ciekawie mówił w przedpremierowych wywiadach Mikołaj Grabowski (w spektaklu w łódzkim Nowym wypadło to mniej konsekwentnie); w powierzchownym „Learze” Linasa Marijusa Zaikauskasa z Powszechnego w Radomiu córki Leara noszą sukienki wiejskich elegantek, a ich królewscy mężowie najwyraźniej przybyli z sąsiednich siół. Można zatem mówić o generalnej tendencji, by tak rzec, odkoturniającej – i spektakl Piotra Cieplaka w warszawskim Powszechnym także jej podlega. Tu też dworsko-rycerskie stroje pozamieniano na garnitury i swetry mężczyzn tudzież eleganckie kostiumiki kobiet, a proste stoły i krzesła pełnią rolę wyposażenia pałacu.
Jakże jednak hieratycznie ustawiane są te zgrzebne meble, jak malowniczo drapuje się na nich królewska rodzina, niczym do fotografii! Jakże sprawnie każdy wchodzi tu w rolę: łaskawego władcy, pochlebnej córki, wiernego wasala. Całą sekwencję początkową wypełnia teatrzyk wzajemnych póz, w których trudno dopatrzyć się rzeczywistych emocji. Ceremonie? Ale dlaczego tak nieracjonalne?
Nie ma na scenie pałacowych komnat, jest zaprojektowane przez Jana Kozikowskiego prostokątne pudełko wysokich, gładkich ścian; prędzej przestrzeń symboliczna niż dookreślone miejsce. Gdy Lear króluje, a przynajmniej podejmuje walkę ze złośliwością i szykanami córek, które uwłaszczył, ta przestrzeń pozostaje – w całej swej prostocie – niezmienna, jednoznaczna, uporządkowana.