Z zainteresowaniem przeczytałem tekst Małgorzaty Daniec o zintegrowanym systemie ratownictwa (POLITYKA 2). Sądzę, że jestem jedną z pierwszych ofiar braku takiego systemu. Na początku czerwca ub. roku miałem groźny wypadek samochodowy na międzynarodowej trasie nr 2 Poznań–Świecko. Z dużą prędkością uderzyłem Fiatem Punto w wymuszającego pierwszeństwo przejazdu Lanosa. Kierowca Lanosa stracił przytomność, a ja cudem ocalałem, choć byłem w szoku. Pewien mężczyzna zadzwonił z telefonu komórkowego na nr 112, ale próżno było czekać pomocy. Kierowca Lanosa na szczęście odzyskał przytomność, choć miał problemy z poruszaniem. Po około 40 minutach zadzwoniłem na policję. Do dziś odczuwam bóle kręgosłupa, a znajomi dziwią się, że żyję. Kierowca drugiego auta trafił ostatecznie do szpitala. Próbowałem wyjaśnić sprawę poprzez Wielkopolską Kasę Chorych, ale bez rezultatu. W każdym razie otrzymałem urzędową odpowiedź z poznańskiego Pogotowia Ratunkowego – nikt nie próbował się jednak wgłębić w problem. A przecież może naprawdę dojść do tragedii. Mężczyzna, który telefonował pod 112 podał mi swoje personalia i konsekwentnie powtarza, że zgłoszenie zostało odebrane. Tyle moich przygód z numerem 112.