Archiwum Polityki

1990: Człowiek legenda

[dla każdego]

W zapowiedziach przy nazwisku reżysera filmu Giuseppe Tornatore podaje się obowiązkowo w nawiasie tytuł „Cinema Paradiso”, który Włochowi przyniósł wielką sławę także u nas. Tymczasem recenzje z „Człowieka legendy” są wstrzemięźliwe, czasem wręcz krytyczne, jakby twórca zawiódł, co nie wydaje się pretensją uzasadnioną. Widzowie, którym podobała się „Cinema”, będą się wzruszać także na najnowszym filmie. Tak jest, wzruszać się, jakkolwiek brzmi to nieco wstydliwie, ale Tornatore nie wstydzi się najprostszych uczuć. Jego styl filmowy, mówiąc w największym skrócie, polega właśnie na tym, iż stwarza sztuczny, poetycki świat, rządzący się własnymi prawami, w którym coś, co w innej rzeczywistości byłoby najprawdziwszym kiczem, tutaj zachowuje emocjonalny walor autentyczności. Tak jest w ostatnim filmie, opartym na wspaniałym, choć bardzo literackim pomyśle, jest to mianowicie opowieść o pewnym genialnym muzyku jazzowym, który urodził się na statku (został porzucony przez nieznanych rodziców) i nigdy z niego nie zszedł. Został nazwany „1900”, gdyż w tym właśnie roku znalazł go palacz, potem zastępujący mu ojca. Jest początek nowego wieku, po morzach pływają olbrzymie parostatki, przewożące na dzielonych na klasy pokładach tysiące pasażerów z Europy do Ameryki, z których twarzy muzyk odczytuje losy i przeznaczenie. Jego statek płynie więc przez historię, z wojnami w tle, ale jest to przede wszystkim podróż w głąb siebie, aż do portu przeznaczenia. Główną rolę gra Tim Roth, jeden z moich ulubionych aktorów. Autorami świetnej muzyki są zaś Ennio Morricone i Roger Waters. (zp)

[dla każdego]
[dla koneserów]
[dla najbardziej wytrwałych]
[dla mało wymagających]

Polityka 26.2000 (2251) z dnia 24.06.2000; Kultura; s. 47
Reklama