Po raz pierwszy wylano Kocha z pracy pod koniec grudnia 1981 r. Nic dziwnego, dzielnicowy, który zakłada niezależne związki zawodowe w milicji musiał ponieść należytą karę. Najpierw wylano, potem internowano.
– U współwięźniów budził przez długi czas zdziwienie i nieufność – mówi Stanisław Handzlik, przewodniczący Rady Miasta Krakowa, kiedyś lider nowohuckiej Solidarności. – Milicjant, który przeszedł na drugą stronę? Takich cudów, wydawało się, nie ma. To najpewniej, jak przypuszczano, podstawiony ubek albo przynajmniej pospolity donosiciel.
W końcu jednak Kochowi udało się przekonać do siebie Solidarność. Po wyj-ściu z więzienia zatrudnił się w ośrodku pomocy społecznej i organizował paczki dla rodzin internowanych. Tak żarliwie, że z pomocy społecznej, ze strachu, też go wylano. Wtedy przyjął go ks. Stanisław Jancarz, proboszcz nowohuckiej parafii, wokół której w połowie lat 80. skupiała się krakowska opozycja. Koch został ochroniarzem podziemia.
Potem czasy zmieniły się. Krakowscy opozycjoniści przeszli do magistratu. O Kochu nie zapomnieli. W 1990 r. został pierwszym w Polsce komendantem Straży Miejskiej.
– Jak wszyscy wtedy – działał po omacku, na wariackich papierach – twierdzi ówczesny prezydent Krakowa Krzysztof Bachmiński. – Bez jasnych przepisów tworzył od podstaw strukturę, której podstawowym zadaniem miało być uporanie się z największym wtedy miejskim horrorem. Z dzikim, niekontrolowanym handlem ulicznym.
•
Z uzasadnienia wyroku sądowego, 19 kwietnia 2000 r.:
„Urząd Policji bynajmniej nie był skory do zmierzenia się z tym problemem mając między innymi na uwadze poprawę swojego wizerunku i reputacji po przejęciu spadku po swojej poprzedniczce.