Kilkanaście dni temu Sejm umorzył postępowanie wobec czterech byłych wysokich urzędników, których usiłowano postawić przed Trybunałem Stanu. Chodziło o premiera Włodzimierza Cimoszewicza, wicepremiera Marka Belkę, ministra zdrowia Wojciecha Maksymowicza, przewodniczącego KRRiTV Bolesława Sulika. Abstrahując od zasadności zarzutów, ta wstępna sejmowa procedura trwała latami i po raz kolejny zakończyła się niczym. Po co więc w ogóle Trybunał Stanu istnieje? Może w przyszłych konstytucyjnych korektach należałoby nań spuścić zasłonę milczenia, przenieść tę fasadową instytucję do historii?
Ministrowie w Polsce są praktycznie bezkarni. Posądzenie o niefrasobliwość, niekompetencję, kumoterstwo, a nawet działanie przestępcze z rzadka pociąga za sobą jakąś odpowiedzialność czy choćby bezstronny osąd. Zawodzi zarówno konstytucyjny system kontroli władzy, jak i kontrola obywatelska oparta na zasadach przyzwoitości.
Ludzie, którzy podejmują decyzje finansowe liczone w miliardach, którzy dysponują państwowym majątkiem, rozstrzygają przetargi, udzielają koncesji – rzadko tłumaczą się ze swych nieraz bardzo wątpliwych poczynań.
Polityka
21.2001
(2299) z dnia 26.05.2001;
Kraj;
s. 26