Ministrowie w Polsce są praktycznie bezkarni. Posądzenie o niefrasobliwość, niekompetencję, kumoterstwo, a nawet działanie przestępcze z rzadka pociąga za sobą jakąś odpowiedzialność czy choćby bezstronny osąd. Zawodzi zarówno konstytucyjny system kontroli władzy, jak i kontrola obywatelska oparta na zasadach przyzwoitości.
Ludzie, którzy podejmują decyzje finansowe liczone w miliardach, którzy dysponują państwowym majątkiem, rozstrzygają przetargi, udzielają koncesji – rzadko tłumaczą się ze swych nieraz bardzo wątpliwych poczynań. Mimo konkretnych bardzo poważnych zarzutów, formułowanych przez organy kontroli państwowej, prasę, a nawet przez posłów z trybuny sejmowej, opinia publiczna próżno czeka kompetentnej odpowiedzi, jaką naprawdę rolę odegrali rozmaici „bohaterowie” ostatnich lat.
Najwyżsi dostojnicy państwa „za naruszenie Konstytucji lub ustawy, w związku z zajmowanym stanowiskiem lub w zakresie swego urzędowania” ponoszą odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu (art. 198 konstytucji). Nikt, poza byłym prezesem od ceł, nie został nigdy dotąd osądzony przez ten Trybunał. Sprawy doń kierowane lądują w miękkiej wacie wstępnych procedur politycznych. Procedury skonstruowano tak, że partyjni przeciwnicy sprawy nigdy jej nie dadzą dojść do stadium orzeczenia.
Wokanda, czyli lista spraw przeważnie nieistniejących
• Wojciech Maksymowicz, minister zdrowia odpowiedzialny za nieudolne wdrażanie reformy, co miało się odbić na zdrowiu pacjentów. Wniosek o pociągnięcie go do odpowiedzialności konstytucyjnej trafił 23 września 1999 r. do komisji sejmowej. Odbyła ona wiele posiedzeń w tej sprawie. Rozpatrzyła ekspertyzy. Maksymowicz złożył wyjaśnienia. Sprawę ministra właśnie w tych dniach umorzono.