Archiwum Polityki

Po cierniach, po różach, po bruku

Trzy drogi do matury, która jest tylko kolejnym szkolnym egzaminem i dojrzałości nie wyznacza. A przecież stanowi cezurę, próg, po przejściu którego zacznie procentować to, co się na przeddorosłych drogach spotyka, otrzymane od ludzi dobro albo zło. Od jakości tych doświadczeń w znacznym stopniu zależy, jak się potoczą dalsze drogi, czy może trzeba będzie kiedyś zdawać egzamin dojrzałości na nowo.

Dariusz

Dariusz Łoziński ma takie marzenie – żeby, kiedy wyjdzie na wolność, usiąść i się nudzić. Żeby nic się nie działo. Żeby się pławić w normalności i szarym spokoju, który będzie się wlókł w jakimś własnym miejscu do życia. I żeby obok była normalna, spokojna, nudna rodzina.

Już kiedyś mu się to zdarzyło – miejsce do życia i rodzina. Ale wtedy nie umiał się nudzić. Brakowało mu gwaru z pijalni piwa, szmerku rozmów, kolegów, adrenaliny, która buzuje w człowieku, gdy się kradnie.

Z pierwszej odsiadki za kradzież wyszedł z więzienia gorszy, już odbył szkołę, zaprawił się. Zawsze imponowali mu silni, bezwzględni, nie poddający się; ani dla nich straszny klawisz, ani prokurator, ani nikt. Chciał być taki sam. Przystał do gangu. Brał udział w krwawych porachunkach. Rodzina się rozpadła, umarła matka. Pił, kradł, siedział, wychodził, znów siedział. Jedenaście lat. Trzecia część życia.

Raz spotkał w kryminale wspaniałego bandziora. Bezwzględnego, silnego i wielkiego jak szafa. To był jedyny człowiek, którego chciał słuchać, wzór, ideał. I któregoś dnia on mówi, że jedzie do Warszawy, do Atlantisu. Co za diabeł?

Kiedy wrócił, Dariusz go nie poznał. Mówił jakieś wzniosłe dyrdymały i zachowywał się dziwnie. Pojedź i ty, powiedział Darkowi, co ci szkodzi, słuchaj człowieku, niedługo mnie dogonisz w latach spędzonych pod celą. A tam są lepsze warunki niż normalnie w kryminale. I wielu się na to załapuje. Co to szkodzi mieć lepsze warunki?

Takich ludzi jak w Atlantisie Dariusz nigdy nie znał: silnych w inny sposób. Takiej przyjaźni, którą otrzymał – także. Dotąd przyjaźnił się wtedy, gdy się to opłacało. Ani nie słyszał dotąd takich słów: wybór, wolność od strachu, że znów przyjdą w nocy z kajdankami, od przymusu picia.

Polityka 21.2001 (2299) z dnia 26.05.2001; Kraj; s. 29
Reklama