Na początku był chaos. Upadek ZSRR przypieczętował krach gospodarki socjalistycznej. Brak kapitału, niezbędnego w normalnej gospodarce do rozwoju biznesu, miejscowi biznesmeni kompensowali sobie dostępem do ludzi władzy, decydujących o państwowych dotacjach, licencjach, wynikach przetargów etc. Niby podobnie jak w Polsce, ale na powszechną, nawet u nas niewyobrażalną skalę. Bardzo szybko zasada łączenia biznesu z polityką zaczęła obowiązywać w obie strony: aby zrobić karierę polityczną, niezbędne stało się zaplecze finansowe.
Zrastanie się władzy i gospodarki na Ukrainie najlepiej ilustruje kariera Pawła Łazarenki. Po objęciu urzędu premiera (1996–97) przyczynił się on do fantastycznego rozwoju firmy Jedyni Enerhetyczni Systemy Ukrajiny, która zaczęła monopolizować rynek dostaw gazu – strategicznego surowca energetycznego, o zużyciu ponad sześciokrotnie większym niż w Polsce. JESU w okresie swej świetności miała mniejsze niż inni dostawcy gazu problemy ze ściąganiem płatności. Odpowiadała między innymi za sektor gospodarki komunalnej, będący na garnuszku państwa, które rozliczało się z dostawcą dość skrupulatnie, podczas gdy dostawca z państwem – w formie podatków – już gorzej.
Firma stała się ekonomicznym zapleczem dla Hromady, która z niewielkiej partyjki szybko przekształciła się w jednego z faworytów wyborów parlamentarnych 1998 r. „Mówimy Hromada, czytamy: JESU” – ironizowała ukraińska prasa. Karierze Łazarenki, firmy i Hromady zaszkodził jednak przerost ambicji premiera, który poważnie zaczął myśleć o rywalizacji z prezydentem Leonidem Kuczmą. Po zdymisjonowaniu Łazarenki i jego kłopotach z wymiarem sprawiedliwości w tarapaty popadła też JESU. Jak wynika ze spraw prowadzonych przeciwko Łazarence, za protekcję Łazarenko uzyskał od JESU co najmniej 100 mln dolarów, zamrożonych na licznych prywatnych kontach.