Niemcy podglądają swe dzieci urodzone w latach 1965–1975 z mieszanymi uczuciami. Oto wchodzi na scenę kolejne sceptyczne pokolenie, którego doświadczeniem nie był jakiś wielki wstrząs, lecz życie wśród konsumpcyjnych gadgetów i markowych towarów. Wychowywało ich poprawne politycznie pokolenie ‘68; rodzice chodzili kiedyś na demonstracje, angażowali się na rzecz Trzeciego Świata i ekologii, a na śniadanie jadali müssli – zalewaną mlekiem odżywczą mieszankę z płatków owsianych, orzechów i suszonych owoców. Sami nie wyrośli na rebeliantów. Spod kontroli rodziców wymykali się nie poprzez bunt, lecz zgrabnym oportunizmem i poszerzaniem sfer konsumpcji. Wrażliwi na najmniejsze wahnięcie mody byli kompletnie uzależnieni od świata mediów i kultury masowej. W klasie dzielili się na frakcję Geha lub Pelikan – od konkurencyjnych marek piór – a dziś są zajęci New Economy i grą na giełdzie. Pytani o „wewnętrzne wartości”, jakimi się kierują, odpowiadają: o tak, te akcje mają pewne ukryte możliwości... – ironizuje Illies.
Wielkim wychowawcą tego pokolenia był Harald Schmidt, błyskotliwy kabareciarz, zgrywający wielkiego cynika – jego Polenwitze wywoływały swego czasu protesty niemieckich korespondentów w Warszawie i delikatne interwencje polskiej ambasady. O swych trzydziestoletnich wychowankach Harald Schmidt opowiada z ironicznym grymasem, że nigdy nie demonstrowali przeciwko niczemu, bo zawsze właśnie padało. Ci zaś śmieją się z tego do rozpuku i kiwają głowami, że to prawda. Harald Schmidt nauczył nas, mówią, że można śmiać się z wszystkiego, także z Polaków nie myśląc od razu o kampanii polskiej 1939... Wielki Guru nauczył ich też, że niemieszanie się do spraw zbyt skomplikowanych to jedyna postawa profesjonalna.