Wprawdzie Brechtowskie songi śpiewało wielu wykonawców, od Louisa Armstronga poczynając, to jednak utwory te szczególnie pasują do rockowej wrażliwości, zorientowanej na burzenie schematów, odrzucenie tradycyjnej estetyki i wszelkiego konformizmu. Brecht i Weill zakwestionowali kanon tak zwanej sztuki wysokiej, co odbierano jako jawną prowokację. Już pierwsze ich wspólne dzieło – „Powstanie i upadek miasta Mahagonny” – wystawione w Baden-Baden w 1927 r. wywołało skandal. Zgorszenie wzbudziła także napisana rok później „Opera za trzy grosze”. Konserwatywni krytycy zarzucali autorom niezdrowe upodobanie do podkultury marginesu społecznego, uprawianie pornografii i kwestionowanie autorytetów. 40 lat później podobne oskarżenia padały pod adresem Jima Morrisona i jego zespołu The Doors, który włączył do swojego obrazoburczego repertuaru „Księżyc nad Alabamą”, dziś śpiewany przez naszego Kazika.
Scena splugawiona
Brecht piętnował w swoich tekstach zdegenerowany kapitalizm, Weill czynił to samo komponując dziwne, bo zupełnie niepasujące do gustów niemieckiego mieszczaństwa melodie, gdzie są zarówno ślady piosenek kabaretowych, orkiestr jazzowych jak i wczesnej awangardy muzycznej z początku dwudziestego stulecia. Nic więc dziwnego, że dokonania Weilla zostały potępione w Trzeciej Rzeszy, on sam zaś został wraz z Mahlerem czy Strawińskim zaliczony do grona kompozytorów „muzyki zdegenerowanej”. Do takich kompozytorów odnosiły się właśnie słowa Goebbelsa o plugawieniu sceny dysonansami wynikającymi z niemocy twórczej. Sam Weill doświadczył dramatu emigranta, gdy osiadł w Stanach Zjednoczonych i zaczął komponować muzykę do banalnych musicali.