Z sondaży przeprowadzonych w 1982 r. przez Komitet Gospodarstwa Domowego wynikało, że w przeciętnej polskiej rodzinie w ciągu roku marnuje się aż 36 kg chleba, 27 litrów mleka, 8 litrów śmietany, 6 kg białego sera, 2 kg konserw rybnych. Próbowaliśmy, jak kto potrafił, omijać skutki reglamentacji. Ludzie kupowali, co się dało, na zapas i czasem ponad miarę. Podła też była jakość ówczesnej żywności i opakowań (np. konserwy rybne śmierdziały tranem, śmietana często bywała zwarzona). Niestety, po 1989 r. nikt takich badań nie powtórzył i dziś nie wiadomo, ile żywności marnujemy. Wielka szkoda.
Pozostaje intuicja. Włodzimierz Pessel, antropolog z Uniwersytetu Warszawskiego, z racji naukowych zainteresowań badał zawartość niejednego śmietnika i jest przekonany, że jedzenie dziś raczej szanujemy. – Ceny żywności w Polsce są ciągle wysokie w stosunku do zarobków, więc siłą rzeczy staramy się nią gospodarować oszczędniej. Śmieciarze, z którymi rozmawiałem, mówią, że w kontenerach dominują zużyte opakowania. Zniknął nawet czerstwy chleb, który dawniej walał się po stołecznych podwórkach – opowiada.
Jednak Jacek Lulis, warszawiak, który od 30 lat żyje z tego, co znajdzie na śmietniku, twierdzi, że w lepszych dzielnicach znajduje prawdziwe delikatesy: – Masło, chleb, wędliny, winogrona, i to nierzadko świeże. Wyrzucają je młodzi ludzi, którzy szybko się dorobili i nie zaznali niedostatku. On sam przyjechał do redakcji na znalezionym na śmietniku wyścigowym rowerze. Rower jest sprawny, podobnie jak wypatrzony pod czyimś domem kolorowy telewizor.
Podobne okazje będą się powtarzać. Nowo budowane mieszkania i domy są drogie. Wielu kupującym żal pieniędzy na dodatkowe pomieszczenia, w których (jak ich rodzice) mieliby przechowywać zbędne przedmioty (bo mogą się kiedyś przydać).