Pamiętacie Państwo chwilę, gdy pojawił się u Państwa w domu telewizor? A może należycie już do rzeszy ludzi, dla których telewizja istnieje „od zawsze”? (Jest też możliwość, że nie macie telewizora, ale statystycznie niewielka).
Telewizory w naszych mieszkaniach stały się widokiem powszednim, lecz ich obecność wciąż niektórych niepokoi. Krytycy telewizji często zarzucają jej alienowanie odbiorców: rzekomo ludzie, zamiast rozmawiać, oglądają telewizję. Niesłusznie. Programy telewizyjne funkcjonują o tyle tylko, o ile się o nich rozmawia, a telewizja dostarcza niespożytej liczby tematów naszym towarzyskim pogawędkom: o przebiegu ostatniego meczu piłki nożnej, perypetiach serialowych bohaterów, kolejnych nagraniach z ukrytych kamer i mikrofonów czy prognozie pogody na jutro... Przekonałem się o tym zbierając w terenie materiały do książki „Życie codzienne z telewizorem”. – Rano z koleżankami wchodzimy do kuchni – opowiadała mi intendentka w stołówce szkolnej – siadamy se ziemniaki obierać i od razu wszystkie pytają: a oglądałaś wczoraj „Klan”? Jak któraś nie oglądała, to od razu opowiada jedna drugiej.
Nawet samotne oglądanie jest czynnością społeczną.
Znakomicie widać to na przykładzie popularnych programów informacyjnych. W wielu domach, które odwiedziłem, oglądanie „Wiadomości”, „Faktów” czy „Wydarzeń” było rodzajem nowoczesnego rytuału, który – jak każdy rytuał – odsyłał ludzi do szerszego porządku społecznego. Chodziło tu nie tyle o konkretną wiedzę wynoszoną z przekazów, lecz o współwiedzę, wiedzę o tym, że inni w tym samym czasie dowiadują się tego co my. (Redaktorzy słusznie więc chwalą się w głównych wydaniach oglądalnością – znaczy to, że z coraz większą liczbą osób możemy o konkretnych newsach porozmawiać).