Nie twierdzę, że wszystkie zmiany, które zaszły w Polsce pod rządami PiS, są złe. Dobre też mają miejsce. Przede wszystkim wróciła polityka i polityczność jako wyraz istniejących realnie konfliktów interesów i postaw. Wróciły ideowe spory. Powstał albo ujawnił się w sferze publicznej ideologiczny język wyrażający ideowe różnice. Nie tylko dla publicystów i intelektualistów ma to istotne znaczenie. Rzeczy nienazwane subiektywnie przecież nie istnieją. I w takim sensie wiele realnie istniejących problemów w polskiej świadomości i polskiej polityce faktycznie nie istniało, a dziś już tak.
Jak neokon z neolibem
W obrocie politycznym znalazło się nareszcie miejsce dla napięć między demokracją a rynkiem, między modernizacją a tradycjonalizmem, między wolnością a wykluczeniem, między wolnością i koniecznością, między jednostką i państwem. W publicznych dyskusjach zaczęliśmy używać słów takich jak konserwatyści, neokonserwatyści, populiści, neopopuliści, liberałowie, neoliberałowie, liberalna i nieliberalna demokracja. Przypomnieliśmy sobie, czym jest i do czego służy trójpodział władzy, czemu służą gwarancje procesowe i immunitety, po co w konstytucji znalazła się wolność słowa i niezależność samorządów prawniczych czy lekarskich.
To jest ważny dorobek tego burzliwego czasu. Można nawet powiedzieć, że gwałtowność i brutalność pisowskiej rewolucji była ważnym źródłem edukacji obywatelskiej i wymusiła bardziej wyrafinowaną refleksję polityczną. A bez niej, bez nazwania spektrum możliwych wyborów, trudno ich dokonywać w sposób racjonalny. W tym sensie nasza demokracja i my wszyscy odnieśliśmy niewątpliwe korzyści.