Najpierw do walki ze zdzierstwem notariuszy wezwał wielkim tytułem „Fakt”. Tabloid sugerował, że wystarczy, by minister sprawiedliwości obniżył ustalane urzędowo maksymalne stawki za ich usługi. Nie minęło wiele czasu, a Zbigniew Ziobro przed telewizyjnymi kamerami podpisał rozporządzenie o nowych taksach notarialnych.
Wyliczał przy tym, że – przykładowo – za kupno kawalerki wartej 200 tys. zł opłata notarialna wynosi dziś 1710 zł. Chwalił się, że po jego decyzji spadnie do 785 zł. I przekonywał, że dzięki ulgom obejmującym tak obrót nieruchomościami, jak darowizny w obrębie najbliższej rodziny i ustanowienie odrębnej własności lokalu Polacy zaoszczędzą 300 mln rocznie. Obsługa tego typu transakcji to trzy czwarte wszystkich czynności notarialnych. Przy okazji resort zaatakował korporację za windowanie cen usług i presję na rejentów, którzy godzą się pracować taniej. Minister zarządził też, by nowe stawki weszły w życie już po dwóch tygodniach.
Notariusz, czyli poborca
Zbigniew Ziobro nie wspomniał jednak, że w kancelarii notarialnej płaci się nie tylko notariuszowi, ale i państwu. Ba, najczęściej to właśnie ono dostaje największą dolę. Na tym właśnie polega istota manipulacji dokonanej przez ministra: obniżając stawki sięgnął głównie do kieszeni notariuszy, podczas gdy zasadnicza część kosztów przy obrocie nieruchomościami to podatki i opłaty sądowe. Są one pobierane rękami notariuszy, ale trafiają do Skarbu Państwa. Notariusz bowiem działa nie tylko w roli osoby zaufania publicznego, która ma gwarantować pewność obrotu prawnego, a więc zabezpieczać interesy swoich klientów. Jest też poborcą podatków dla państwa.
Wszystko to sprawia, że formalnie pracy notariuszy, w przeciwieństwie do adwokatów czy radców prawnych, nie powinno się traktować jako świadczenie usług, lecz jako wykonywanie czynności prawnych.