Słuchając Adama Glapińskiego „glapiącego” (to słowo ma szansę wejść do kanonu języka politycznego) na swój temat, od razu nasuwa się Lec: „Ja jestem piękny, ja jestem silny, ja jestem mądry, ja jestem dobry. I ja to wszystko odkryłem!”.
Plotki o końcu koalicji z Solidarną Polską i kursie na wybory krążyły po Sejmie od dawna. Jarosław Kaczyński najwyraźniej nie jest przekonany, że jego partia jest do tego należycie przygotowana.
Sejmowe prace nad prezydenckim projektem likwidacji Izby Dyscyplinarnej znowu przerwane. Tak jak poprzednio: władza potrzebuje czasu, by dogadać się z ziobrystami. Ale odrzucono forsowany przez Solidarną Polskę „test apolityczności sędziego”, który miał eliminować z orzekania krytyków sądowych „reform”.
Minęło siedem lat, odkąd kadencję skończył pierwszy i ostatni w III RP niezależny prokurator Andrzej Seremet. Prokuraturę przejął z powrotem rząd, i przejął bezwzględnie. Jej głównym zadaniem jest obrona interesów władzy.
Jeśli Solidarna Polska zdecydowałaby się na samodzielny start w wyborach, nie miałaby szans na wejście do parlamentu.
Władza wciąż broni się przed wyjaśnieniem skandalu i ukaraniem winnych tzw. afery hejterskiej w resorcie sprawiedliwości.
Zbigniew Ziobro nie pali się do rozłąki z większym i starszym bratem, nawet jeśli od czasu do czasu tarmosi go on za ucho i nie pozwala się bawić swoimi zabawkami. Ale niewykluczone, że ten nudnawy serial może przyspieszyć.
Najnowszy pomysł ziobrystów, by włączyć neo-KRS w proces losowania sędziów do nowej Izby Dyscyplinarnej, jest ewidentną prowokacją wobec Unii Europejskiej i kpiną z Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.
Pomysł ziobrystów, by nie płacić składki do budżetu UE, to czysty finansowy samobój. W najłagodniejszym scenariuszu zaległości z karnymi odsetkami byłyby potrącane z funduszy dla Polski.
Szef sejmowej komisji sprawiedliwości Marek Ast z PiS niespodziewanie przerwał procedowanie prezydenckiej ustawy znoszącej Izbę Dyscyplinarną. Proces dogadywania się z ziobrystami trwa.