Teza, że sposób rozpoznawania okresów ludzkiego życia może być związany przede wszystkim z kulturą, a nie z naturą i biologią, wydaje się na pierwszy rzut oka szalona. A jednak współczesna humanistyka z uporem pozostaje przy kulturowym ujęciu nie po to, by zaprzeczać biologicznym oczywistościom (choć i to się zdarza). Chodzi przede wszystkim o to, by uchwycić widoczną w dłuższych okresach historii zmienność podstawowych pojęć i relatywność sposobu widzenia etapów ludzkiego życia. Mają więc swoją historię i starość, i dzieciństwo, i miłość, choć wydaje się, że nie ma nic bardziej oczywistego i naturalnego niż być dzieckiem, zakochać się, mieć dzieci czy wreszcie zestarzeć się. A jednak te podstawowe wyznaczniki ludzkiego życia okazują się relatywne. Jeszcze w „Annie Kareninie” mówi się o tej nowej zadziwiającej modzie: na małżeństwo z miłości. Przed XIX w. sentymentalny związek dwojga nie był uznawany za konieczny warunek założenia rodziny.
Philippe Ariès, autor przetłumaczonej i w Polsce (w 1999 r.) „Historii dzieciństwa”, pokazuje, jak świadomość dzieciństwa jako odrębnego okresu życia kształtowała się powoli, z trudem torując sobie drogę. „Stare, tradycyjne społeczeństwo” miało małe pojęcie o dzieciństwie, a jeszcze mniejsze – o młodości. Za to – ceniło sobie starość, przyznając jej szczególną godność płynącą z doświadczenia i wiedzy, gdyż związek między wiedzą a osobistym doświadczeniem i pamięcią był jeszcze uchwytny i wydawał się konieczny. W społeczeństwach pierwotnych, które dla przekazu posługiwały się słowem mówionym (a więc – w kulturze oralnej), człowiek starszy po prostu więcej wiedział. Bez jego ustnych opowieści zbiorowa pamięć byłaby uboga.
W kulturze druku, a więc w społeczeństwach nowoczesnych, skarbnicą wiedzy stała się biblioteka, a wiedza została zinstytucjonalizowana: związana z autorytetem naukowym i różnymi procedurami, które mają jej zapewnić sprawdzalność i niezależność od jednostkowego podejścia i jakże zawodnej pamięci.