Po 1989 r. do budowy struktur policji należało wykorzystać funkcjonariuszy, którzy za PRL tworzyli niezależny związek zawodowy milicjantów. Tymczasem policję opanował układ złożony ze starego kierownictwa milicji i byłych funkcjonariuszy SB. W efekcie w następnych latach policja pracowała kiepsko, a przestępczość kwitła. Taką, z grubsza, tezę miał pierwszy odcinek „Cieni PRL” – nowego cyklu telewizji publicznej, szumnie reklamowanego nie tylko w TVP, ale i na stronie internetowej IPN (Instytut dostarcza „Cieniom” materiałów). Prowadzony przez Bronisława Wildsteina („jeden z najbardziej bezkompromisowych dziennikarzy w Polsce” – napisano w reklamówce) program ma być jedną z publicystycznych wizytówek TVP: przynosić „dawkę rzetelnej wiedzy historycznej” oraz stawiać „fundamentalne pytania” o „przebieg transformacji ustrojowej”.
Tymczasem już rzetelność pierwszego odcinka okazuje się wątpliwa. Dość wspomnieć, że w 1990 r. – a więc tuż po przejęciu MSW przez ludzi Tadeusza Mazowieckiego – wymieniono 47 z 49 komendantów wojewódzkich. – Nowymi szefami nie zostawali bynajmniej generałowie i pułkownicy ze starego establishmentu, lecz oficerowie niższych stopni – wspomina Krzysztof Kozłowski, pierwszy niekomunistyczny minister spraw wewnętrznych. Więcej, to właśnie milicjanci represjonowani oraz członkowie powstałego w 1989 r. niezależnego związku zawodowego funkcjonariuszy mieli największe szanse awansowania. Nie przez przypadek jego założyciel Roman Hula w ciągu niespełna dwóch lat z kapitana w komisariacie w Piekarach Śląskich awansował na komendanta głównego. Kłopot w tym, że nie wszyscy sprawdzali się na wyższych stanowiskach.
„Cienie.