Archiwum Polityki

Arytmetyka przetrwania

Skarby świata się kurczą. Wkrótce zabraknie ropy i gazu, wysychają źródła wody pitnej. Pesymiści mówią, że to teraz nadchodzi epoka maltuzjańska. Czyli jaka?

Brytyjski ekonomista Thomas Malthus pisał w 1798 r. w traktacie „Prawo ludności”: „Ludność – w razie braku przeszkód – wzrasta w postępie geometrycznym. Środki utrzymania rosną jednak w postępie arytmetycznym. Słaba choćby znajomość arytmetyki wystarcza do stwierdzenia niesłychanej siły pierwszego czynnika w stosunku do drugiego”. Prawem tego stwierdzenia społeczeństwo krąży w zaklętym cyklu: gdy wzrasta dobrobyt, ludzie rozmnażają się bez pohamowania. W efekcie zaczyna brakować żywności i pracy. Żywność drożeje, realne dochody pracowników maleją. Najbiedniejsi pogrążają się w nędzy, rozrodczość się zmniejsza, jednocześnie wygłodzoną biedotę dziesiątkują choroby. Wyludniony rynek pracy stabilizuje się, płace rosną, zwiększa się dobrobyt, rośnie rozrodczość.

Malthus nie przewidział, że w wyniku rozwoju cywilizacji w XX w. pojawi się nowy trend demograficzny. Dobrobyt okazał się, wbrew starej teorii, najskuteczniejszym środkiem antykoncepcyjnym. W krajach bogatych na jedną kobietę przypada 1,6 dziecka, w biednych niemal dwukrotnie więcej. W efekcie, po szalonym tempie wzrostu ludności na Ziemi, który w latach 1965–1970 wynosił 2,1 proc. rocznie, po 1970 r. nastąpiło radykalne spowolnienie do 1,1–1,2 proc. obserwowanych obecnie. W 1960 r. demografowie doliczyli się 3 mld ludzi, w 2005 było ich już 6,5 mld. I co?

I nic, stwierdzą wrogowie Malthusa i jego dwudziestowiecznych kontynuatorów. Mimo że ziemska populacja podwoiła się, żywności nie brakowało (chyba że z przyczyn politycznych), a światowa gospodarka rozwijała się w bezprecedensowym tempie około 3 proc. PKB rocznie. Ten właśnie wzrost pomógł, zdaniem liberalnych ekonomistów, zmniejszyć poziom skrajnego ubóstwa, przyniósł umiarkowany dobrobyt setkom milionów Chińczyków, Hindusów, Brazylijczyków i oszałamiające fortuny setkom tysięcy nuworyszy z całego świata.

Polityka 11.2008 (2645) z dnia 15.03.2008; Świat; s. 56
Reklama