Archiwum Polityki

W muzyce nie lubię klasówek

Rozmowa ze Stanisławem Drzewieckim, 13-letnim pianistą, laureatem Paszportu „Polityki”

Pamiętasz swój pierwszy koncert?

Fragmenty. Rodzice opowiadali mi, że bardzo się bali, czy nie ucieknę albo się nie rozpłaczę. Grałem w dwutysięcznej Wielkiej Sali Konserwatorium Moskiewskiego im. Czajkowskiego. Miałem pięć lat. Byłem więc całkowicie nieprzewidywalny. Ale poszło dobrze.

Co robisz przed koncertem?

Jeżdżę windą, biegam, chodzę.

Twój tata mówi, że gdy wchodzisz na estradę, zmieniasz się nie do poznania.

Lubię grać, gdy widzę, że ludziom sprawiam tym przyjemność.

A po koncercie umierasz ze zmęczenia?

Nie, żałuję, że to się już skończyło.

Kiedyś uczyłam się śpiewu. Wiem, że to można nieprawdopodobnie kochać.

Tak, całą muzykę. Człowiek się od niej uzależnia. Wszystko staje się dookoła muzyką. Nawet las.

Chcesz być jak kto?

Nie chcę być jak ktoś, chcę być jak ja sam.

Ale masz autorytety?

Rodziców. Oboje są pianistami. Mama, Tatiana Szebanowa, jest laureatką drugiej nagrody w konkursie chopinowskim w 1983 r. Jestem teraz w jej klasie fortepianu, w średniej Szkole Muzycznej im. Szymanowskiego w Warszawie. Tata też jest znanym pianistą. Dziadek z Moskwy jest fizykiem jądrowym, a babcia – pianistką. Autorytetem jest także dla mnie Rachmaninow. Zna pani II koncert? Coś nieprawdopodobnie pięknego.

A dlaczego Rachmaninow?

Mam jego wszystkie nagrania. Był jednocześnie twórcą i odtwórcą. Grał tak, jakby za każdym razem improwizował. Nie jest raz na zawsze uporządkowany. I pisze takie wspaniałe polifoniczne melodie. Jest niezwykły.

Nie denerwuje cię to, że mówią o tobie – genialny, niezwykły, cud natury itd.

Polityka 8.2001 (2286) z dnia 24.02.2001; Kultura; s. 44
Reklama