Archiwum Polityki

Czyściec sztuki

Nie słabnie wrzawa wokół stołecznej galerii Zachęta, rozpętana szarżą Daniela Olbrychskiego, a spotęgowana wystawieniem rzeźby przedstawiającej papieża przygniecionego meteorytem. Jedni atakują, inni bronią, warto jednak zająć się ogólniejszymi pytaniami: jaką sztukę powinno się w Zachęcie pokazywać, a jaką ignorować, komu lub czemu galeria winna służyć? A ponieważ jest to placówka utrzymywana z budżetu państwa, dochodzi jeszcze jedno pytanie: jak dalece władze winny się wtrącać w sztukę, którą opłacają z naszych podatków? I od tej ostatniej sprawy wypada zacząć.

Spór o wydawanie publicznych pieniędzy na współczesną sztukę nie jest nowy i w ostatnich latach rozgrzewał zainteresowane strony w wielu krajach. Najbardziej wyrazisty charakter przyjął jednak w Stanach Zjednoczonych, gdzie na przełomie lat 80. i 90. konserwatyści pod wodzą senatora Jesse Helmsa rozpoczęli krucjatę przeciwko Narodowej Fundacji Sztuki i finansowaniu przez nią sztuki „obrażającej uczucia religijne i patriotyczne Amerykanów”. Obrońców moralności oburzył fakt, iż za państwowe pieniądze zorganizowano wystawy skandalizujących fotografików Roberta Mapplethorpe’a (silne wątki homoseksualne, a nawet pedofilskie) oraz Andreasa Serrano (m.in. słynny „Piss Christ”, czyli Chrystus zanurzony w urynie). Fundacja, usztywniając swe stanowisko wobec artystycznych eksperymentów, dostała się z kolei pod ostrzał artystów gromko protestujących przeciwko cenzurowaniu ich prac, ograniczaniu ich wolności itd. Zabierający głos w tej publicznej debacie konserwatywny publicysta William Buckley bardzo trafnie wyraził, na czym polegają wątpliwości przeciwników artystycznych szaleństw: „Niektórzy artyści uważają, że mogą mieć dwie rzeczy naraz: chcą swobodnie niszczyć system wartości, na którym oparte jest społeczeństwo, a jednocześnie oczekują, że społeczeństwo zapłaci za to rachunek”.

Dzisiejsza dyskusja wokół Zachęty bardzo przypomina tę amerykańską sprzed dziesięciu lat. Z jednej strony słyszy się wezwania, iż najwyższy czas skończyć już z opłacaniem z publicznych pieniędzy działań garstki artystów, którzy swą agresję kierują przeciw społeczeństwu, z drugiej dobiegają dobrze znane argumenty o kagańcu, cenzurze, wolności, swobodzie ekspresji.

Polityka 8.2001 (2286) z dnia 24.02.2001; Kultura; s. 48
Reklama