Nie muszę chyba pisać, że w przeciwieństwie do wcale licznego grona publicystów i polityków jak najdalszy jestem od potępiania w czambuł wszystkiego, co działo się w PRL. Uważam też, o zgrozo, że stanowiła ona element ciągłości państwowości polskiej, że więc nazwa III Rzeczpospolita jest swoistym zakłamywaniem historii. Mógłbym się jeszcze przyznać do iluś tam różowych czy czerwonych sympatii... Kiedy jednak czytam coraz to nowe wywiady-rzeki z byłymi dygnitarzami, ich wspomnienia i eseje, wydawać mi się zaczyna, że niekiedy mają jednak nazbyt fajne samopoczucie.
Był taki dowcip w okresie gierkowskim: – Czy sekretarz powiatowy jest wszechpotężny? – Nie, bo nad nim stoi sekretarz wojewódzki. – A nad sekretarzem wojewódzkim? – Komitet Centralny. – A nad Komitetem? – Biuro Polityczne. – A nad Biurem? – Towarzysz Edward Gierek. – A nad Gierkiem. – Nad Gierkiem to już chyba tylko Bóg... No tak, ale za Bugiem... Wychodzi to oczywiście lepiej w mowie niż w piśmie, gdzie pisownia „u” i „ó” zaciemnia sprawę.
Otóż jestem skłonny przyjąć tłumaczenie, że w wyniku podziału świata na dwa bloki była PRL państwem o ograniczonej suwerenności, z czego wynikała konieczność spłacania niezwykle nawet przykrych i obrzydliwych kontrybucji. Nawet więzienie przeciwników politycznych czy stan wojenny tłumaczyć można zagrożeniem pazurami łapy niedźwiedzia. Niech historycy dochodzą, co było trudną koniecznością, a co grzeszną nadgorliwością. Osobiście jestem przekonany o dobrych intencjach generała Jaruzelskiego. Inni wręcz przeciwnie. Ale to jest sprawa do dyskusji. Polityka. Tymczasem nie tylko o to chodziło.