Żelatynowe imperium Grabka rosło w siłę tylko dzięki nadzwyczajnej opiece polityków, którzy skutecznie odsuwali od tego niepozornego produktu potencjalnych konkurentów. W 1995 r. premier Waldemar Pawlak wprowadził opłaty wyrównawcze, dzięki którym polscy producenci żelatyny (czyli K. Grabek) mogli podnieść jej ceny o 80 proc. Rząd AWS-UW przebił jednak Pawlaka hojnością i na początku 1998 r. wprowadził całkowity zakaz importu żelatyny w lęku przed BSE. Szybko jednak okazało się, że jest to nie tyle troska o konsumentów (żelatyna wieprzowa, drobiowa czy rybna nie zawiera przecież prionów, więc nie ma powodów zamykać przed nią granic), co o interesy monopolisty, który – o czym zaczęła szeroko informować prasa – odwdzięcza się politykom, finansując przedwyborcze kampanie.
Solidarność elit politycznych w ukrywaniu finansowych sponsorów jest jednak wielka, więc tak naprawdę nie zostało wyjaśnione, jaka partia, kiedy i jaką sumą została zasilona. W podejrzeniach utwierdzało jednak nie tylko zdumiewające zachowanie najwyżej postawionych osób, mocno zaangażowanych w obronę interesów króla żelatyny, ale też fakt, że nadzwyczaj chętnie udzielało mu ogromnych kredytów kilka państwowych wtedy banków, nawet nie sprawdzając jego wiarygodności i nie domagając się ich zwrotu, gdy rezygnował z oddawania długów.
Długą historię kredytową Kazimierza G. drobiazgowo prześledził Leszek Kraskowski z „Rzeczpospolitej”. Procesów o zniesławienie nie było. Pierwszy, jeszcze w socjalizmie, kredytował rolnika Kazimierza Grabka Bank Spółdzielczy w Grójcu. Kiedy bankowi zabrakło pieniędzy, w sprawie rolnika interweniował Komitet Centralny PZPR i pieniędzy dosypano z województwa. Kredytów, o łącznej wartości kilkudziesięciu milionów złotych, udzielały królowi żelatyny BGŻ, Bank Handlowy, Pekao SA.