Ale politycy i rolnicy na podiach rozmawiali o czymś zupełnie innym, o setkach tysięcy szalonych krów wiezionych do rzeźni i palonych na stosach, o świniach faszerowanych antybiotykami, o ziemi trutej sztucznymi nawozami, o pożeraniu małych gospodarstw przez wielkich producentów oraz o premii herodowej – wypłacanej przez UE za wyrzynanie cieląt. A przybyli najważniejsi: komisarz UE ds. rolnictwa Franz Fischler, nowa, „zielona”, minister rolnictwa Renate Künast i kto tylko jeszcze chciał mieć coś do powiedzenia o reformie europejskiego rolnictwa oraz rolnicy zapowiadający, że przegonią przeznaczone do likwidacji stada szosami i autostradami. Niech zwierzęta popatrzą sobie na ten najpiękniejszy ze światów. A tymczasem w Zielonym Tygodniu ogłoszono, że w Niemczech już 24 krowa zapadła na BSE. Do końca roku będzie 500, twierdzi pani minister...
Przed szkodą
Epidemia BSE jest zagrożeniem i zarazem szansą. Optymiści twierdzą, że może pomóc przestawić absurdalną politykę rolną Unii Europejskiej (CAP) w kierunku gospodarki ekologicznej, a także zwiększyć szanse Polski, gdzie krowy jeszcze nie oszalały, na wypełnienie luk na rynku wołowiny. Pesymiści uważają jednak, że kryzys związany z BSE jedynie usztywni dotychczasowe struktury, a w dymie niszczonych stad rozwieje się również nasza nadzieja na szybkie doskoczenie do Unii, ponieważ pieniądze przeznaczone na wsparcie naszego rolnictwa będą przejadane przez zachodnich hodowców opłacanych za niszczenie swego bydła.
Na razie przy stosach ofiarnych szalonych krów kapłani unijnej polityki rolnej odprawiają swe programowe modły. Eksperci twierdzą jednak, że po raz pierwszy istnieją szanse na skokową zmianę tej polityki, w której niemal połowę budżetu UE (ponad 80 mld euro rocznie) pochłania rolnictwo zdominowane przez wielkoprzemysłową produkcję roślinną i zwierzęcą, trujące środowisko środkami chemicznymi i czyniące z roślinożernych zwierząt kanibali.