Jest w Polsce grupa obywateli, która nie interesuje się swymi zarobkami i na dodatek absolutnie nie życzy sobie podwyżek. To posłowie i senatorowie, którzy demonstrowali ostatnio publicznie ogromne zaskoczenie i niezadowolenie z decyzji prezydenta, kontrasygnowanej przez premiera, ustalającej nowy mnożnik dla obliczania wynagrodzeń kadry kierowniczej. W poprzednich latach też one wzrastały, gdyż system wynagradzania się nie zmienił, ale takiego silnego niezadowolenia to nie wywoływało. Jak widać rok wyborczy ma swoją specyfikę. Demonstracjom niezadowolenia towarzyszyły publiczne deklaracje o przekazywaniu dodatkowych wypłat na cele charytatywne. Zapanował istny wyścig na tym polu. Wyścig przerwał prezydent, który postanowił zmienić rozporządzenie, mnożnik obniżył i na dodatek przesłał do konsultacji w Sejmie projekt ustawy zmieniającej ustawę o obowiązkach posłów i senatorów, która przed laty nieszczęśliwie powiązała płace parlamentarzystów z wynagrodzeniami podsekretarzy stanu. Zastanawia fakt, że w całym tak bardzo niezadowolonym z podwyżki Sejmie nie znalazła się grupa 15 posłów, która wniosłaby projekt nowelizacji tej ustawy. Musiał to zrobić prezydent, co jest pierwszą tego typu ingerencją władzy wykonawczej w reguły, jakimi rządzi się parlament.