Archiwum Polityki

Teraz impresjoniści, potem Paul Klee

Ferdynand Ruszczyc. Dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie

Cieszę się, że wystawie „Od Maneta do Gauguina” od samego początku towarzyszy tak wielkie zainteresowanie. Jest to prawdziwe święto polskiego muzealnictwa. Wprawdzie gościliśmy już parokrotnie w Polsce wielkie wystawy sztuki francuskiej, ale działo się to dawno i w zupełnie innych warunkach. Wówczas rządy się dogadywały, a muzea – tylko realizowały. Tym razem to my sami musieliśmy zabiegać o sprowadzenie tych wspaniałych zbiorów. Żartujemy, że pomógł nam Jacek Malczewski, albowiem ta wystawa jest niejako rewanżem za wypożyczenie do Musée d’Orsay prac naszego wybitnego symbolisty. Ale w gruncie rzeczy ta współpraca zaczęła się nieco wcześniej. Otóż strona francuska starała się o zwrot jednego z obrazów znajdujących się w naszych zbiorach. Zbadaliśmy sprawę bardzo dokładnie i okazało się, że praca ta znajdowała się przed wojną w ambasadzie francuskiej, a w 1939 r., wraz z rozpoczęciem wojny, ukryta została w muzeum. Prawa Francuzów do obrazu były więc niepodważalne i aż dziw bierze, że nikt nie chciał go oddać przez tyle dziesięcioleci. Uroczyście więc przekazaliśmy obraz, a wówczas usłyszeliśmy: „OK. Teraz możemy współpracować”. Dwa lata temu przyjechał do nas dyrektor Musée d’Orsay z zamiarem pokazania sztuki polskiej w Paryżu. Wybrał właśnie Jacka Malczewskiego. Teraz my gościmy impresjonistów i postimpresjonistów.

Jak zawsze w podobnych sytuacjach trafiają się malkontenci, którzy narzekają: a czy nie można było więcej, a czy nie można było sprowadzić lepszych prac, a dlaczego nie ma „Śniadania na trawie” Maneta itd. Odpowiem tak: nigdy dotychczas z Musée d’Orsay nie wyjechał za granicę na tak długo i tak obszerny zbiór prac. Poza tym z prośbą o wypożyczenie takich prac należy zwracać się pięć lat wcześniej.

Polityka 4.2001 (2282) z dnia 27.01.2001; Komentarze; s. 13
Reklama