Minister Kaczyński uważa, że należy zdelegalizować agencje towarzyskie. Andrzej Zoll jest zdania, że zdelegalizować trzeba fikcję, a zalegalizować domy publiczne. Według Zolla agencje godzą w prawa obywatelskie, a domy publiczne pomogłyby tych praw bronić.
Ciekawe, czy ktoś pamięta, kim był pierwszy Polak, który wpadł na nowatorski u nas pomysł, by zarejestrować działalność gospodarczą określając jej przedmiot jako agencję towarzyską, salon masażu, klub tańca erotycznego, salon odbudowy sił erotycznych lub centrum rekreacyjne. Wszystko było lege artis: po dziesięcioleciach trzymania krótko przy pysku prywaciarzy nastały czasy liberalizacji. Dozwolone co nie zabronione – brzmiała zachęta. Agencje, salony, kluby zabronione nie były.
Informacja o nowych możliwościach rozeszła się po kraju równie szybko jak później wiadomość o darowiznach do odliczenia od podatku. Działalność rejestrowało coraz więcej osób: otrzymywali numery ewidencyjne, płacili podatki. Burmistrzowie i prezydenci miast chełpili się nawet, że na ich terenie wzrasta lawinowo liczba małych przedsiębiorstw, bo agencje wrzucano do tego samego worka co zakłady szewskie, piekarnie czy firmy komputerowe. Nawet urzędniczki nie robiły wstrętów, byle fiskus dostał na czas należność.
Wkrótce okazało się, że rzeczywistość przerosła wyobraźnię ustawodawcy: drobna przedsiębiorczość zaczęła się rozwijać całkiem prężnie, zatrudniała nowe kadry, tworzyła miejsca pracy. W katolickiej Polsce można było bez problemów korzystać z usług kobiet młodych, pięknych, białych lub kolorowych. Przez jakiś czas nikt nie odważył się powiedzieć wprost, że agencje, kluby, salony masażu to najzwyklejsze domy publiczne, tyle że zakamuflowane pod wdzięcznym szyldem (z czasem zresztą te szyldy, a zwłaszcza ogłoszenia zaczęły brzmieć coraz bardziej bezpruderyjnie i śmiało).