Podobne sprzeciwy zdarzały się już parokrotnie. W grudniu w 1995 r. wytoczono w Warszawie dochodzenie prokuratorskie (umorzone) przeciwko angielskiemu filmowi „Ksiądz”. Były to dzieje kapłana oddanego swojej misji, który przeżywa załamanie: walczy z popędem homoseksualnym i przekonuje się, że nie może pomóc parafianom, którzy są ofiarami swoich najbliższych; dramat zderzenia niedoskonałości ludzkiej z wiarą. Próbowałem wtedy, z ciekawości, rozmawiać z demonstrującymi. Były to przeważnie osoby w starszym wieku oraz chłopcy 14–16-letni, może ministranci. Ich zachowanie było pozbawione agresji, była to raczej grupa biernego oporu. Odpowiedzi były podobne jak w wypadku „Dogmy”: nie widzieli filmu i nie pójdą na niego.
Postawa sprzeczna z rozsądkiem i wykluczająca dyskusję. Niemniej zastanowiła mnie pewność siebie osób, które wtedy zaczepiłem. Wyrażała ona coś więcej niż tylko mechaniczny fanatyzm: był to objaw szerszego zjawiska, mianowicie stosunku do religii. Demonstrujący rzeczywiście nie musieli oglądać filmu, by mu się sprzeciwić, mieli bowiem ugruntowane przekonanie: o oddzielności religii i życia.
Religia jest uroczysta, jest solenna, jest święta: uprawia się ją przekraczając granicę codzienności, wkracza się wręcz fizycznie, przestępując próg kościoła – do sfery, gdzie obowiązuje ceremoniał, gdzie należy zachować się inaczej niż zwykle: ruchy są opanowane, przyklęknięcie, uwaga na ołtarz, nawet schylenie głowy się liczy; mówi się odmiennie, należy albo milczeć, albo powtarzać słowa rytuału, albo śpiewać; również odzież ma znaczenie, nie należy wyglądać niedbale, zaś kapłan wręcz nosi strój nierzeczywisty. Również okresy, gdy religia zbliża się do życia, Gwiazdka, Zmartwychwstanie, mają charakter wyjątkowy, wyłączony, przez kilka dni zachowujemy się odmiennie niż zawsze.