Archiwum Polityki

Przegniłe karawele

Ach, Europo! Iść do ciebie pod rękę ze swymi trupami czy przedtem poprzybijać narodowe wampiry osinowymi kołkami? To nie tylko nasz dylemat, ale również np. Portugalczyków, naszych sąsiadów z przeciwległej strony europejskiego podwórka.

Proszę sobie wyobrazić współczesną polską powieść pod tytułem „Husaria”. Do naszej duchowej stolicy, nazwijmy ją Kłokowem, metropolii byłego lokalnego mocarstwa, podpomadowanej trochę, ale w gruncie rzeczy przyklęsłej, wracają jak żywi narodowi bohaterowie: Zawisza, Kopernik, Żółkiewski, Kościuszko, a także oczywiście Piłsudski. Ale nie w splendorze promiennej wielkości Polski, lecz jako rozbitkowie – pierwszy jest żebrakiem-kuternogą, drugi – otępiałym nauczycielem w podstawówce, trzeci malwersantem, czwarty – barmanem, a Piłsudski – dozorcą muzeum na Wawelu. Snują się po tym Kłokowie, który jest wpatrzony w ekspansję Motoroli i aż piszczy, by być polską Doliną Krzemową. Ich dawni protektorzy, monarchowie, wielmożowie jeżdżą swymi powozami między Toyotami i Fordami kłokauerów, i rozprawiają, że właściwie to wszystko było nie tak, jak potem bajali wieszczowie, pozakuwani w spiż i granit pomników. Problem tych naszych umarłych polega na tym, że wrócili z podróży do kresu narodowej nocy z truchłami narodowych mitów, których nikt nie potrafi godnie pogrzebać.

Taką właśnie powieść, „Okręty” („As Naus”), wydał w 1988 r. w Portugalii António Lobo Antunes (ur. 1942), obok José Saramago, noblisty z roku 1998, najbardziej dziś znany w świecie – ale niestety nie u nas – portugalski prozaik. Do stolicy o nazwie pisanej Lixboa (piękny gnój), a wymawianej tak samo jak Lisboa – Lizbona, przybywają z Angoli portugalscy repatrianci, wypędzeni przez murzyńską partyzantkę i oddziały kubańskie. Wyładowują się z rachitycznych statków przy tej samej kei Alcantara, od której kiedyś odpływały transporty z portugalskim wojskiem.

Polityka 3.2001 (2281) z dnia 20.01.2001; Kultura; s. 57
Reklama