Kiedy czterysta lat temu Giordano Bruno wypowiedział pogląd, że wokół odległych gwiazd krążą planety, na których mogą zamieszkiwać inteligentne istoty, stanowiło to herezję tak wielką, iż inkwizycja zdecydowała się spalić go na stosie. Człowiek był przecież panem stworzenia, więc miejsce jego zamieszkania – Ziemia – musiało być obiektem jedynym w swoim rodzaju i znajdować się w centrum całego wszechświata. Ten, kto uważał inaczej, podważał podstawy prawdy objawionej. Obecnie herezją – choć nie pociągającą za sobą aż tak drastycznych skutków! – byłoby twierdzić, że zajmujemy jakieś wyróżnione miejsce w kosmosie. Długoletnie obserwacje prowadzone przez astronomów uzbrojonych w coraz potężniejsze teleskopy odsłoniły przed nami głębie wszechświata, wypełnione milionami galaktyk. Każda z galaktyk może zawierać nawet setki miliardów gwiazd! Spora ich część bardzo przypomina nasze Słońce. Od wielu lat panuje więc przekonanie, że gwiazdy te, podobnie jak Słońce, mają swoje własne układy planetarne.
Przekonanie to jednak nie pewność. W nauce wielokrotnie trzeba było odchodzić od – wydawałoby się – niepodważalnych prawd i dogmatów. Sceptycy mogliby argumentować, że procesy fizyczne prowadzące do powstania planet wymagają bardzo szczególnych warunków, które są spełnione tylko w wyjątkowych wypadkach. Aby uzyskać pewność, trzeba dokonać rzeczywistego odkrycia. Dlatego od dziesięcioleci astronomowie starali się znaleźć bezpośrednie dowody istnienia planet poza Układem Słonecznym. Ich wysiłki zostały jednak uwieńczone powodzeniem dopiero w ostatniej dekadzie.
Poszukiwanie planet jest zajęciem fascynującym. Odkrywamy przecież nowe światy, na których – być może – miało szansę rozwinąć się życie, a nawet – kto wie?