Archiwum Polityki

Jak Luo z Kikuju

W Kenii wybuchła niebezpieczna mieszanka: populizmu, żądzy władzy, korupcji i plemiennej polityki.

Wybory w Kenii rzekomo wygrał urzędujący prezydent Mwai Kibaki. Opozycja, zarzucając oszustwo, poruszyła slumsy w Nairobi oraz swoich zwolenników na prowincji, którzy sięgnęli po metody typowe dla tłumu: pogromy.

Prezydent pochodzi z aktywnego politycznie ludu Kikuju. Główny opozycjonista Raila Odinga pochodzi z plemienia Luo, które nie odgrywało w życiu Kenii żadnej ważnej roli. Byli to rolnicy osiadli w pobliżu Jeziora Wiktorii, w kącie Kenii. Zwolennicy Odingi mówią, że po wielu latach rządów Kikuju (21 proc. społeczeństwa Kenii) przyszedł czas na nich, Luo (13 proc. Kenijczyków). Pamiętają, że kiedyś Kikuju pasali u nich krowy.

Kibaki nie jest człowiekiem uczciwym. Obiecał Odindze, jeszcze niedawno (w 2002 r.) swemu sojusznikowi, że powoła go na funkcję premiera, jeśli wygrają wybory. Wygrali i prezydent wycofał dane słowo. Obiecał też, że położy kres korupcji. Nic takiego się nie stało: Kenia należy do najbardziej zepsutych pod tym względem państw świata. Odinga też nie jest kryształowy. Siedział w więzieniu za udział w zbrojnym spisku.

Po ogłoszeniu wyników wyborów na terenach zdominowanych przez Luo rozpoczęły się pogromy Kikuju. Ci, którzy schronili się w kościołach w Eldoret i w Kiambie, zostali podpaleni. W Nairobi slumsy ruszyły do ataku na sklepiki i warsztaty Kikuju. W ruch poszły maczety. Kibaki nazwał Odingę ludobójcą, a Odinga Kibakiego kłamcą i złodziejem. Sondaże dawały przewagę Odindze. Wygrał on też z partią Kibakiego wybory parlamentarne, stąd wściekłość i zamieszki, ostrzejsze tym razem od zajść przy okazji trzech poprzednich kampanii wyborczych (1992, 1997 i 2002). Ale mimo wcześniejszych zamieszek, Kenia uchodziła za oazę spokoju w Afryce: to jeden z bardzo niewielu krajów, gdzie wojsko nie sięgało po władzę. Kenijczycy cieszyli się z napływu turystów płacących za safari.

Polityka 2.2008 (2636) z dnia 12.01.2008; Temat tygodnia; s. 18
Reklama