Rodzice, wsparci przez nauczycieli, policję i media, są przerażeni, gubią się w gąszczu nieznanych nazw, marihuanę biorą za heroinę, niekiedy uważają, że można umrzeć po jej przedawkowaniu, a to śmieszy ich dzieci. Czasem irytuje, bo mądrzejsi o wnioski z raportów naukowych wiedzą, że trawa jest o wiele mniej szkodliwą używką niż alkohol, pod wpływem którego rodzic prawi właśnie kazanie o śmiertelnie niebezpiecznej marihuanie. Młodzi więc dla świętego spokoju najczęściej nie wdają się w dyskusję.
Brak zrozumienia rodzi się już na poziomie języka. Co dla syna jest relaksującym zapaleniem trawy, dla ojca narkomanią, ćpaniem. Dla wielu wszystkie narkotyki są warte siebie, równie niebezpieczne, obojętnie, czy są to miękkie marihuana i haszysz, czy twarde heroina bądź kokaina. Są obszarami, w które lepiej się nie zapuszczać, podobnie jak nie ma sensu dyskusja, co mniej, a co bardziej szkodliwe (bo jedno i drugie szkodzi). Nasz raport był więc dla jednych ostrzeżeniem, alarmem, dla innych – propagowaniem narkotyków, gdyż dano w nim głos „narkomanom”. Byli zbulwersowani, że o narkotykach bez potępienia, a czasem pozytywnie opowiadają ludzie respektowanych profesji. „Pewnie wielu nie spodoba się taki obraz świata, choć jest bliski prawdy – napisał w ramach pociechy 30-letni dziennikarz z byłego miasta wojewódzkiego. – Czytając tekst czułem się jakbym słyszał wypowiedzi znajomych”.
Ale 50-letniego czytelnika oburzyła relacja, w której narrator pozytywnie opisywał pierwsze doświadczenia z trawą. Autor listu szybko przeszedł do przypadku syna swoich znajomych, który „boryka się od trzech lat z braniem, a my wszyscy razem z nim.