Kasia Nosowska raz jeszcze dowiodła, że nie lubi osiadać na laurach i nieczęsto powtarza pomysły dawniej wymyślone. Jej najnowsza płyta „Sushi” to projekt imponujący. Mamy do czynienia z artystką, którą trudno dziś definiować, jak drzewiej czyniono, wyłącznie w kontekście „ekspansji dziewczęcego rocka”. Nie tylko dlatego, że Nosowska artystycznie i intelektualnie wydoroślała, ale dlatego przede wszystkim, że wybiła się na twórczą niepodległość. Słychać to zarówno w „osobnej” i różnorodnej estetyce utworów, jak i w tekstach, choćby w ostro ironicznym „Przebijśniegu” czy poetyckim „Nix”. Słychać to nawet w piosenkach śpiewanych idiolektem, czyli językiem wymyślonym (według Kasi jest to wymyślony angielski). Sceptyk powie – nic nowego, wszak niezgorszym ironistą jest Kazik albo Kukiz, a idiolektem zwykł śpiewać Maciej Maleńczuk. Jednak Kasia Nosowska ze swoim głosem, który potrafi być jednocześnie drapieżny, lubieżny i liryczny, jest niepowtarzalna.
W efekcie mamy, kto wie czy nie najlepszą płytę Nosowskiej w całym jej dorobku. M.P.
[dla koneserów]
[dla najbardziej wytrwałych]
[dla mało wymagających]