Archiwum Polityki

Erin Brokovich

[dla każdego]

Tytułowa Erin Brokovich jest postacią autentyczną, ale równie dobrze mogłaby być „napisana” przez scenarzystę; amerykańskie kino uwielbia przecież podobnych do niej bohaterów podejmujących, z początku wydaje się, beznadziejną walkę w słusznej sprawie. Niedawno mieliśmy w kinach „Insidera”, gdzie Russell Crowe zmagał się z koncernami tytoniowymi, w przeszłości była seria takich tytułów, choćby „Chiński Syndrom” z Jane Fondą. Schemat fabularny jest zawsze podobny: bezkompromisowy bohater próbuje na własną rękę wyjaśnić szczegóły afery, mając przeciwko sobie ogromne koncerny przemysłowe, skorumpowanych polityków etc. Tu dzielna Erin Brokovich, kobieta po przejściach, czego dowodem trójka dzieci i dwóch byłych mężów, odkrywa przypadkiem, że w pewnej miejscowości prężna firma zatruła wody gruntowe toksycznym chromem, a następnie okłamała mieszkańców, utrzymując, że zagrożeń nie ma. Tymczasem ludzie w okolicy zaczynają chorować na raka i inne paskudne choroby, a sprawcom nieszczęść nadal udaje się uniknąć odpowiedzialności. Erin wkracza do akcji, chociaż – i to w całej historii najciekawsze – nie jest ani prawnikiem, ani dziennikarzem, którzy najczęściej w tego typu filmach wykonują pożyteczne zadania. Ona jest zaledwie pracownicą kancelarii adwokackiej, bez fachowego przygotowania, w ogóle bez jakichkolwiek kwalifikacji. Ale jest bystra, ładna i naiwna, dlatego nie ma pojęcia, jak ryzykownego zadania się podjęła. Jej szef, doświadczony adwokat, skłonny jest do rezygnacji, i to właśnie amatorka Erin pcha sprawę do przodu. Gra ją Julia Roberts, bardzo tu dobra, zupełnie inna niż w ostatnich komediach romantycznych, pomijając, że chyba od „Pretty Woman” nie wyglądała tak pięknie.

Polityka 23.2000 (2248) z dnia 03.06.2000; Kultura; s. 52
Reklama