W euforii 1989 r. spodziewano się fali pisarskich powrotów z emigracji. I kilka z nich rzeczywiście nastąpiło, choć może niedokładnie tak, jak to sobie wtedy wyobrażano. Na stałe wrócił np. Sławomir Mrożek, ale Czesław Miłosz i Janusz Głowacki są wciąż jedną nogą w Ameryce. Powrót Edwarda Redlińskiego i jego wściekły paszkwil na emigrację „Szczuropolacy” przypominał raczej trzaśnięcie drzwiami. Gustaw Herling-Grudziński, Stanisław Barańczak i Adam Zagajewski – by wymienić tylko te trzy najbardziej chyba znane nazwiska – bywają w Polsce raczej rzadko.
Początek lat 90. przyniósł debiuty Manueli Gretkowskiej, Izabeli Filipiak i Nataszy Goerke – pisarek mieszkających w tym czasie za granicą. Męski kontratak nastąpił mniej więcej w połowie dekady i duży był w tym udział pisarzy-emigrantów. Kilku z nich: Wilhelm Dichter, Zbigniew Kruszyński czy Janusz Rudnicki, już na trwałe wpisało się w panoramę współczesnej literatury.
Mieszkający za granicą pisarze, którzy szerzej zaistnieli lub debiutowali w latach 90., opuszczali Polskę w dwóch etapach, co wiązało się oczywiście z przełomowymi datami naszej historii. Do emigracji 1968 r. należą Wilhelm Dichter, Bronisław Świderski i Eli Barbur, zaś w latach 80. wyjechali: Zbigniew Kruszyński, Janusz Rudnicki i Piotr Siemion, którego pierwsza książka „Niskie łąki” właśnie się ukazała (POLITYKA 21).
„Koń Pana Boga” Wilhelma Dichtera był jednym z najbardziej spektakularnych debiutów ostatnich lat (znalazł się w ścisłym finale Nike). Tym bardziej interesującym, że w momencie opublikowania książki autor miał 60 lat. Pisarz jest dzieckiem Holocaustu, do Stanów Zjednoczonych wyjechał po Marcu 68. Przed opuszczeniem Polski pracował na Politechnice Warszawskiej i zajmował się popularyzacją nauk ścisłych.