Archiwum Polityki

Moja Łódź

Urodziłem się przy ul. Kilińskiego 71 w 1914 r. Miasto nazywano wtedy Czerwona Łódź. Mit otaczał ówczesnego ojca miasta Bronisława Ziemięckiego – piłsudczyka, socjalistę, ale także radykała społecznego. Blisko związany z Józefem Piłsudskim powiadał, że razem dojechali tramwajem do przystanku Niepodległość. Tam Piłsudski wysiadł, a Ziemięcki jechał dalej do przystanku Sprawiedliwość społeczna...

Hasło sprawiedliwości społecznej było bardzo żywe w moim gimnazjum im. Marszałka Piłsudskiego. Nim tam jednak trafiłem, odebrałem edukację domową w wydaniu mojej matki Walentyny z Burawskich Kozielewskiej. Miała na mnie przemożny wpływ. Ojca pamiętam bardzo słabo. Gdy moje liczne starsze rodzeństwo opuściło dom, matka miała pod swą kuratelą tylko mnie. Nie miała formalnego wykształcenia, ale swój światopogląd, który mnie fascynował.

Po pierwsze, wielbiła Józefa Piłsudskiego, o którym nie mówiła inaczej jak Ojciec Ojczyzny. Po drugie, była wedle swego sposobu bardzo religijna. Uważała, że Bóg jest jeden, lecz różnie ludziom objawiony. Są więc różne religie, kościoły, obrządki. Ale tylko jeden Bóg nad światem. Wywodziła stąd ogromną tolerancję i gorąco przekonywała, że Bóg żąda jej od nas w stosunku do innych.

Odrabiałem zadawane mi przez matkę lek-cje tolerancji w sposób szczególny. Mieszkaliśmy w kamienicy, której lokatorami byli w znacznej części Żydzi. Gdy przychodziło święto Kuczek, na podwórzu kamienicy wznosili szałasy z gałęzi, w których spędzali niemal cały dzień. Młodzi chłopcy zabawiali się rzucając zdechłe szczury, starając się trafić nimi w żydowskie namioty. Ilekroć szczur wpadał do namiotu, wywoływał krzyki przerażenia i oburzenia Żydów oraz wybuchy radości chłopaków. Matka nakazała mi pędzić ich. Pędziłem.

W jej przekonaniu popełniali grzech przeciw Bogu. Nie wiem, czego uczono ich w domu. Nie wiem, czy działali spontanicznie, z przyzwolenia czy zachęty. Nie analizowałem tego nadmiernie. Zresztą ja byłem silniejszy i starszy. Miałem nad nimi przewagę.

Dziś, gdy inni, starsi już łodzianie naruszają spokój domu jednego z najwybitniej-szych synów miasta Łodzi, doktora Marka Edelmana, gdy go lżą i wyszydzają, nie mogę pozwolić sobie na luksus nieanalizowania.

Polityka 23.2000 (2248) z dnia 03.06.2000; Społeczeństwo; s. 90
Reklama