Lubili się bawić, jak to dzieci. Łucja strasznie lubiła taniec. Tak samo zresztą jak Hiacynta i jak jej 9-letni brat Franciszek. Łucja bała się potem, że może to robota szatana. Był trzeci rok wielkiej wojny, z której Portugalii udało się wykręcić, ale strach i tam był wielki. Jeden z licznego rodzeństwa Łucji wybronił się przed poborem dzięki znajomościom. Portugalia to był koniec Europy, a Fatima koniec Portugalii. Poruszać można się było pieszo albo na osiołkach, więc ludzie siedzieli najczęściej w swoich wioskach i domach.
Życie było uregulowane: religia, praca, nauka. Matka prowadziła dom i uczyła katechizmu, ojciec zarabiał, wieczorami opowiadali dzieciom bajki i Nowy Testament, starsze siostry Łucji uczyły się szycia i tkania, a ona najpierw opiekowała się maluchami, a później dostała pod opiekę trzodę. Siostry Łucji lubiły ją stroić jak elegancką wieśniaczkę: spódnica plisowana, pasek lakierowany, chustka kaszmirowa z końcami zarzuconymi na plecy, kapelusz ze złoconymi piórami. Chłodnymi wieczorami razem z innymi dziećmi uczyła się katechizmu przy ognisku, w którym piekły się tymczasem kasztany i słodkie żołędzie.
13 maja 1917 r. w tę pasterską idyllę wtargnęło objawienie. Łucja niechętnie o tym opowiadała, spisała swe wspomnienia na wyraźne polecenie miejscowego biskupa, tylko treść objawienia przekazano w zalakowanej kopercie władzom kościelnym. Zdarzenie z 13 maja miało wcześniej swoje zapowiedzi: wizję anioła i niewyraźne widzenie Pani. Ale niesamowity nurt porwał trójkę dzieci dopiero 13 maja. „Bawiliśmy się z Hiacyntą i Franciszkiem, budując murek dookoła gęstych krzaków na szczycie zbocza Cova da Iria, kiedy nagle ujrzeliśmy jakoby błyskawicę. Lepiej pójdźmy do domu, powiedziałam do moich krewnych, zaczyna się błyskać. Dochodząc mniej więcej do połowy zbocza, blisko dużego dębu, zobaczyliśmy znowu błyskawicę, a zrobiwszy kilka kroków dalej, ujrzeliśmy na skalnym dębie Panią w białej sukni, promieniejącą światłem jaśniejszym od słońca.