Archiwum Polityki

Miejscówki do raju

Czternastoletni Jusuf został ranny już w pierwszym dniu Intifady Al-Aksa, zwanej tak od nazwy meczetu na Świątynnym Wzgórzu. Miejscowej telewizji oświadczył dumnie, że skłonny jest umrzeć za dobrą sprawę, za palestyńską flagę powiewającą w miejscu, skąd Prorok wstąpił w niebiosa. Ale Achram Hidżazi, bezrobotny ojciec Jusufa i jeszcze dziesięciorga dzieci, ma odmienne zdanie: „meczety są ważne, stolica w Jerozolimie jest ważna, ale cóż mi po tym, skoro nie będę mógł wrócić do domostwa moich rodziców we wsi Szejch Munis”.

Izrael przekaże Palestyńczykom wschodnią Jerozolimę, łącznie ze Świątynnym Wzgórzem, w zamian za to Palestyńczycy zrezygnują z żądania „prawa powrotu” dla uchodźców rozsianych po całym Bliskim Wschodzie. Taka jest kwintesencja ostatniej, rozjemczej propozycji prezydenta Clintona.

Izraelski premier Ehud Barak przyjął propozycję prezydenta USA mimo protestu kół narodowo-religijnych. Jaser Arafat uchyla się od wyraźnej odpowiedzi. Jeśli nie zmieni zdania, wynik będzie nieunikniony: wschodnia Jerozolima zostanie w rękach Izraelczyków, palestyńscy uchodźcy zostaną w swoich lepiankach.

Przez wszystkie lata swojej politycznej działalności Jaser Arafat budował „etos powrotu”. Już trzy pokolenia czekają na chwilę, w której przywódca weźmie je za rękę i powiedzie do utraconego raju. Większość uchodźców przyszła na świat w obozowych slumsach, w warunkach urągających godności; nadzieja na lepsze jutro stała się dla nich niemal namiastką chleba powszedniego. Większość z nich nigdy nie widziała porzuconych domostw. W opowieściach dziadków i ojców skromne gospodarstwa rolne urosły do rozmiaru folwarcznych włości, a miejskie rudery przekształciły się w luksusowe kamienice. Wydawało się, że wystarczy jeszcze jeden zryw, jeszcze jeden święty „dżihad”, a marzenie ciałem się stanie. Nadziei tej nie zabiły nawet trzy sromotnie przegrane wojny.

Ale Achram Hidżazi nie chce odszkodowań, nie ma zamiaru mieszkać ani w Ameryce, ani w żadnym innym miejscu na świecie. Achram Hidżazi chce wrócić do domu; do tego domu i tego poletka, którego nigdy nie widział na oczy i nigdy już nie zobaczy. W miejscu, w którym urodzili się jego rodzice, w arabskiej wsi Szejch Munis, rozpościera się dzisiaj nowoczesne miasteczko uniwersyteckie. Co z tego, że uczy się tam 24 tys.

Polityka 2.2001 (2280) z dnia 13.01.2001; Świat; s. 35
Reklama