Jubileusz stu lat istnienia obchodziła Zachęta w cieniu dwóch następujących po sobie skandali. Przypomnę, iż pierwszy z nich wywołał Daniel Olbrychski niszcząc fragment ekspozycji „Naziści”, drugi zaś poseł Witold Tomczak częściowo demontując przedstawiającą papieża rzeźbę Maurizio Cattelana. Mało kto jednak wie, iż ta zasłużona galeria nie tylko kończy skandalami stulecie swego istnienia, ale i od skandalu je zaczynała. O ile teraz źródłem afer okazały się niemieckie mundury i włoski rzeźbiarz, o tyle wówczas winna była japońska sztuka. Ale po kolei.
W grudniu 1900 r. oddano do użytku siedzibę Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Jedną z pierwszych wystaw zorganizowanych w nowych wnętrzach był pokaz fragmentu kolekcji sztuki japońskiej. Jej właściciel Feliks Jasieński-Manggha był wielkim koneserem i kolekcjonerem sztuki, po trosze także muzykiem i literatem, a przede wszystkim niezwykle zamożnym, ale i ekscentrycznym ziemianinem. Jak wspominał Franciszek Klein w „Notatniku krakowskim”, Jasieński „zapalił się do sztuki japońskiej. Pojechał do Paryża (...) i tam po różnych antykwariatach, po różnych aukcjach, biegał, szukał, rozpytywał się, wynajdował i skupował... w końcu gdy przetrząsnął cały Paryż i wykupił co mógł, wsiadł na okręt i pojechał do Japonii, gdzie nadal gromadził przepiękną kolekcję japońszczyzny”. W efekcie zgromadził ponad 5 tys. wspaniałych drzeworytów, potężny zbiór książek, ceramiki, rzemiosła artystycznego, militariów. Wszystko to zwiózł do kraju z silnym zamiarem rozkochania w tej orientalnej sztuce polskiego narodu. Na pierwszy ogień poszła Warszawa i jej nowa galeria. Niestety, Jasieńskiego czekał srogi zawód.
Sztuka ludożerczego plemienia
Stołeczni krytycy z dystansem, wyższością, a nawet niechęcią przyjęli tę sztukę.