Ubiegły wiek zaczął się marzeniami o pokoju, zaraz po I Pokojowej Konferencji Haskiej. Nie przeczuwano nadchodzących nieszczęść. Inicjator Konferencji, warszawski bankier Jan Bloch, w sześciotomowym dziele „Przyszła wojna pod względem technicznym, ekonomicznym i politycznym” udowadniał, że byłaby ona starciem totalnym, absurdalnie niszczycielskim, niemożliwym. Bloch wizjoner – miał rację połowiczną. Wiek najkrwawszych wojen, wiek totalitaryzmów, holocaustu i gułagu przerósł jego wizję, gdyż Bloch był przekonany, że perspektywa szaleństwa, zła i zniszczenia będzie jednocześnie granicą strachu. Co się stało – wiemy i pozostaje jeszcze świeżo w pamięci.
Ale koniec ostatniej wojny światowej w Hiroszimie i Nagasaki zapoczątkował nową epokę grozy, która – paradoksalnie – okazała się po myśli Blocha. Groza zniszczeń nieodwracalnych, zimy nuklearnej dała nieznaną wcześniej, długą erę pokoju. Pokoju co prawda śmierdzącego, bo opartego na równowadze strachu, głównie dzięki wyposażonym w głowice nuklearne, trudnym do wykrycia, okrętom podwodnym. Można się oburzać: co wart taki pokój! Wojna koreańska z 3 mln zabitych. Indochiny, Algieria, Bliski Wschód, Wietnam – i kolejne blisko 3 mln ofiar. W samym tylko 1999 r. było na świecie 27 znaczniejszych konfliktów zbrojnych w 25 krajach, a ofiary śmiertelne idą w tysiące. Ale w skali światowej trudno to nawet zauważyć.
Generalnie więc zaczynamy nowy wiek pod znakiem światowego pokoju. Pokoju wymuszonego, bo nadal wspieranego arsenałami i orężem. Ubiegłoroczna tragedia okrętu podwodnego „Kursk” sprawiła, że nawet spokojni mieszkańcy planety, którzy ze sprawami wojskowymi nie mają żadnego kontaktu, uświadomili sobie, że świat ciągle się zbroi. Rzecz znamienna: zakończenie zimnej wojny przyniosło znaczącą redukcję globalnych wydatków wojskowych (mniej więcej o jedną trzecią); stały coroczny spadek tych wydatków był widoczny w latach 1988–1996.