Stulecie Zachęty uczczono wystawą zaskakującą, a nawet szokującą zarówno w treści jak i w formie. Spodziewać się można było, iż czcigodną rocznicę zwieńczy czcigodna wystawa, na której dopieszczeni we właściwych proporcjach zostaną ci wszyscy, którzy przez miniony wiek współtworzyli polską sztukę. Tymczasem zamiast rzetelnej artystycznej kroniki czeka na nas swobodna wariacja na ów rocznicowy temat. Nie ma aptekarskiego ważenia zasług, jest natomiast skrajnie subiektywna i zaskakująco krótka lista artystycznej obecności.
Początki XX wieku prezentują się całkiem godnie, sporą dawką Malczewskiego oraz pracami Wojtkiewicza, Weissa, Ruszczyca. Z okresu międzywojnia w widoczny sposób uhonorowany został praktycznie tylko Witkacy i abstrakcjoniści geometryczni, zaś z kilkudziesięciu powojennych lat: Kantor, Szapocznikow i... Nikifor. Cała reszta to już współczesna awangarda, począwszy od Opałki i Krasińskiego, a skończywszy na Kozyrze, Althamerze i Bałce. Do tej listy dorzucić by można jeszcze z dziesięć nazwisk twórców symbolicznie obecnych jakąś pojedynczą pracą.
Sprawcą tego wyboru jest Harald Szeemann, jeden z najbardziej znanych krytyków sztuki i kuratorów wystaw sztuki współczesnej na świecie. Sam pomysł, by bilans stulecia oddać w ręce człowieka z zewnątrz, był wyśmienity. Zobaczmy przy okazji jubileuszu, jak widzą nas inni, skonfrontujmy nasze hierarchie ze świeżym spojrzeniem outsidera. I rzeczywiście niektóre decyzje Szeemanna intrygują (włączenie do kanonu Nikifora) lub zaskakują (głęboki ukłon w stronę polskiego plakatu). Ale prawdziwy szok wywołuje dopiero „lista nieobecności”. Daremnie więc szukać na wystawie prac Pronaszki, Chwistka, Kobro, Nowosielskiego, Sterna, Brzozowskiego, Jaremianki, Lebensteina, o kolorystach, którzy tak silnie zaciążyli na polskiej sztuce, nie wspominając.