Do żon sześćdziesięciu pracowników pocztą poleconą został rozesłany list: „Zarząd Stoczni Szczecińskiej S.A. jest zmuszony z przykrością poinformować Panią jako najbliższą rodzinę pracownika Pana ......., iż w najbliższym czasie może dojść do rozwiązania z mężem Pani umowy o pracę. Powodem takiej decyzji jest zła jakość pracy powodująca wzrost kosztów i straty Stoczni (...)”. Tu następują dalsze groźby oraz prośba o „wywarcie wpływu na męża”.
Do autorstwa pomysłu przyznaje się sam prezes zarządu stoczni Krzysztof Piotrowski. I był to ponoć ze strony kierownictwa przejaw czystego humanitaryzmu. Okazało się bowiem, iż grupa spawaczy z nieokreślonych przyczyn zaczęła masowo knocić robotę. Właściwie należało rozwiązać z nimi umowy o pracę. Jednak dla części termin rozstania z firmą wypadłby akurat przed świętami. – Chcieliśmy uniknąć pomówienia o bezduszność – twierdzi prezes. Sugeruje, iż spawacze w knoceniu spawów mieli interes. Może liczyli na dodatkową premię jako zachętę do poprawy. Stocznia zaczęła bowiem budować prototyp statku do przewozu chemikaliów, a przed laty przy takich okazjach premie bywały. No bo jak tłumaczyć fakt – zastanawia się szef stoczni – że skokowy wzrost braków stwierdzono u bardzo dobrych, doświadczonych pracowników. I w dodatku u tych, którzy pracują nie w nowej technologii, ale starej, już opanowanej. – Sądziliśmy – powiada – że zagranie ze strony pracowników jest dość ostre. Nie ma co czekać, bawić się w indywidualne rozmowy. Trzeba przeprowadzić akcję zbiorowo i szybko.
Spawaczy stocznia zatrudnia ponad czterystu. Tych, którzy w ocenie kierownictwa zasłużyli sobie na reprymendę, było około trzydziestu, ale listów wysłano dwa razy tyle.