Archiwum Polityki

Jaki to film?

Wszedł niedawno na nasze ekrany amerykański film „Being John Malkovich”, z polskim tytułem „Być jak John Malkovich”. Tłumacz wiele się nie napracował, niemniej dokładnie wypaczył sens oryginału – w filmie chodzi bowiem o to, by być Malkovichem (czyli dostać się do jego głowy i jego jaźni), natomiast „być jak” to sobie może pomarzyć zwykły fan gwiazdora. Podobnych przykładów radosnej twórczości autorów polskich tytułów mamy wiele. Jest właśnie w kinach film „Story of Us” z Brucem Willisem i Michelle Pfeiffer – czyli opowieść o nas, czy coś w tym rodzaju. Tymczasem tytuł brzmi „Tylko miłość”, ponieważ wiadomo, że miłość w tytule przyciąga publiczność. (Oraz romanse i seks, dlatego np. kiedyś „Dirty Dancing” zamieniono na „Wirujący seks”). Dostaję zaproszenie na pokaz filmu „Nazwij to snem”, ładny tytuł, tyle że w oryginale było mniej poetycko, mianowicie „Ratcatcher”, po polsku – szczurołap. Nawet prosty tytuł „The Beach” (Plaża) nie przypadł komuś do gustu, zatem wymyślono „Niebiańską plażę”, pewnie po to, żeby widz nie pomyślał, iż akcja dzieje się w Darłowie. Ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego zamiast „Music of the Heart” jest „Koncert na 50 serc”? Najwięcej zamętu było jednak z nominowanym do Oscara w kategorii najlepszy film roku obrazem pod polskim tytułem „Wbrew regułom”. Otóż w oryginale mamy „The Cider House Rules” i jest to tytuł książki Johna Irvinga, znanej również w Polsce pod bliskim oryginałowi tytułem „Regulamin tłoczni win”. Ponieważ to wymyślający swojskie tytuły postępują wbrew regułom, czasem naprawdę trudno się połapać, jaki nowy film wchodzi na ekrany.

Polityka 18.2000 (2243) z dnia 29.04.2000; Kultura; s. 42
Reklama