Chadecka opozycja zdaje się rzeczywiście sądzić, że gdyby wszcząć większą wrzawę, to – wobec katastrofalnego stanu finansów państwowych i 45 mld euro dziury budżetowej, przemilczanej jakoby świadomie w kampanii wyborczej – może udałoby się nawet wymusić przedwczesne wybory. A przynajmniej pospolite ruszenie przeciwko degradacji Republiki Federalnej i zbliżającej się katastrofie niemieckiej gospodarki oraz niemieckiego społeczeństwa.
Patetycznie i katastroficznie
Jak zwykle w niemieckich sporach politycznych, natychmiast przytaczane są historyczne analogie. Jedna jest patetyczna. Ponieważ republika berlińska jest skłócona z Ameryką i pogrążona w socjaldemokratycznym chaosie, ponieważ deutsche Wirtschaft, dawny powód do dumy, stała się synonimem zastoju i bałaganu, rosnących podatków, bezrobocia i zadłużenia państwa, więc pomóc może tylko obywatelskie nieposłuszeństwo. Na wzór łagodnej rewolucji w NRD jesienią 1989 r. Tak w zdumiewającym manifeście zatytułowanym „Obywatele, na barykady!” twierdzi znany i w Polsce berliński politolog Arnulf Baring, autor książki „Czy Niemcom się nie uda?” (Wrocław, 1999 r.). Niemcy, przypomnijcie sobie, że już raz obaliliście gnuśny reżim, że powiedzieliście: to my jesteśmy ludem! Nie pozwólmy, by bezradni politycy doprowadzali kraj do ruiny. A więc: zapalcie świeczki w oknach. Ruszcie tłumnie pod Urząd Kanclerski. Domagajcie się prawdziwych reform, a nie tej cholernej łataniny, jaką pokazał rząd Schrödera przez dwa miesiące, jakie minęły od nowych wyborów – wykrzykuje Baring.
Druga analogia historyczna jest dramatycznie katastroficzna. Republika Federalna to już nawet nie późna NRD, to republika weimarska z 1932 r. Schröder to Heinrich Brüning, który swym programem oszczędności i demontażu państwa socjalnego wywołuje przyszłą katastrofę społeczną, antydemokratyczny bunt mas, nawet jeśli żadnego Hitlera nie ma na horyzoncie.