Oofiarach ofiar nie wahał się pisać kosowski Albańczyk Veton Surroi, wydawca prisztińskiego dziennika „Koha ditore”. „Wiem, jak czują się Serbowie, którzy zostali w Kosowie, i jak czują się tutejsi Romowie, bo wraz z prawie dwoma milionami Albańczyków znalazłem się w takiej samej sytuacji przed i w czasie interwencji. Rozpoznaję ich lęk. Nie potrafię ukryć wstydu, widząc, że my, kosowscy Albańczycy, także jesteśmy zdolni do potwornych zbrodni”. Zemsta nie może być usprawiedliwieniem. „Byliśmy ofiarami największych prześladowań końca XX w., a zamieniamy się w prześladowców, tolerujących odradzanie się faszyzmu”.
Takich jak Surroi jest w Kosowie niewielu. Po obu stronach konfliktu nadal dominuje nienawiść. 2 kwietnia grupa przywódców kosowskich Serbów postanowiła, że skieruje dwóch przedstawicieli do tymczasowych struktur samorządowych pod nadzorem ONZ. Ale tylko jako obserwatorów i z zastrzeżeniem, że po trzech miesiącach Serbowie zbadają, czy nie należy wznowić bojkotu. Na dodatek wódz Serbów w Mitrovicy – bastionie mniejszości serbskiej w Kosowie – Oliver Ivanović odciął się od decyzji o zawieszeniu bojkotu. Szef międzynarodowej administracji kosowskiej Bernard Kouchner robi jednak dobrą minę do niepewnej gry o przyszłość Kosowa. Jego zdaniem, decyzja kosowskiej Narodowej Rady Serbskiej stwarza realną szansę budowy zjednoczonego i tolerancyjnego społeczeństwa. Zaledwie trzy tygodnie temu ten sam Kouchner mówił w wywiadzie dla francuskiej gazety komunistycznej „L’Humanite”, że dziś pojednanie jest w Kosowie wykluczone i tylko szaleniec mógłby sądzić, że w osiem miesięcy mogłoby się tam udać to, czego nie udało się dokonać przez trzydzieści lat w Irlandii Północnej. Jedyne, na co można liczyć, to „pokojowe współistnienie”.