Archiwum Polityki

Mowa bez słów

Rozmowa z Henrykiem Tomaszewskim, twórcą Wrocławskiego Teatru Pantomimy

Czym pański teatr różni się od etiudy ubranego w cielisty trykot mima, stającego samotnie naprzeciw publiczności?

Chciałem, żeby pantomima stała się teatrem. Do tego potrzebna była grupa mimów, muzyka, prawdziwe kostiumy, scenografia, literacka anegdota, która pozwoliłaby wypełnić nie pięć minut etiudy, ale pełny spektakl teatralny. Dlatego odszedłem od formuły pantomimy, stworzonej w latach dwudziestych we Francji.

Ale pantomima to był przez wieki teatr jarmarczny, obliczony na rozśmieszenie widza, odwołujący się do najprostszych emocji.

Pantomima urodziła się na ulicy. Na początku były to układane przeważnie ad hoc sceny, komentujące krytycznie aktualne wydarzenia, ale już w okresie komedii dell’arte we Włoszech, romantyzmu we Francji, zaczęła wchodzić do teatrów. Wtedy też zaczęły powstawać mimodramy. Mimodram oparty jest na tych samych podstawach co tradycyjna sztuka dramatyczna, ale zastępuje słowa ekspresją ciała i mimiką. Pantomima, eliminując słowo, musiała wyostrzyć inny element ludzkiego wyrażania – gest, który stał się w ten sposób nowym, swoistym rodzajem mowy.

A jednak w połowie lat dziewięćdziesiątych, w „Kaprysie” według śląskiego noblisty Gerharta Hauptmanna, wprowadził pan do spektaklu narratora. Uznał pan ograniczoność pantomimy?

Wydawało mi się, że pewne przemyślenia filozoficzne Hauptmanna są nieprzekładalne na język pantomimy, a szkoda z nich rezygnować.

Krytyka uznała, że to serwitut wobec głupiejącej cywilizacji, która musi mieć wszystko wyłożone wprost i jednoznacznie, bo inaczej nie zrozumie.

Słowo w „Kaprysie” nie tłumaczyło akcji. Jeśli służyło czemuś więcej, niż powiedziałem, to tylko wskazaniu widzowi pewnych dróg, którymi może pójść jego interpretacja.

Polityka 16.2000 (2241) z dnia 15.04.2000; Kultura; s. 62
Reklama